Strony

wtorek, 31 marca 2015

Wiesław Adamczyk "Kiedy Bóg odwrócił wzrok. Odyseja wojenna, wygnanie i wybawienie"


Gdyby ktoś zapytał mnie, kto pisze najstraszniejsze horrory, bez zastanowienia odpowiedziałabym, że życie. II wojna światowa jest najgorszym koszmarem, jaki do tej pory napisało. Takie książki trudno poddać ocenie.
Nawet teraz, 70 lat po zakończeniu działań wojennych, niewiele wiemy o tym, co sowieci robili z polskimi żołnierzami. Ta zbrodnia pozostaje w cieniu Holocaustu i wciąż czeka na to, by oddać jej historyczną sprawiedliwość.
Kiedy Bóg odwrócił wzrok to opowieść o dzieciństwie z wojną w tle, której autorem jest Wiesław Adamczyk. Mężczyzna przyszedł na świat jako najmłodsze dziecko Anny i Jana Adamczyków. Miał dwoje starszego rodzeństwa: brata Jerzego i siostrę Zofię. Niczego w domu mu nie brakowało. Przed wybuchem II wojny światowej rodzina Adamczyków prowadziła spokojne życie. Ojciec opowiadał dzieciom o historii Polski, matka zaś dbała o ich rozwój duchowy. Kres temu wszystkiemu położył wrzesień 1939 roku. Niedługo po rozpoczęciu działań wojennych, Jan musiał pożegnać się z rodziną. Bliscy nie wiedzieli wtedy jeszcze, że widzą go po raz ostatni. Mężczyzna był bowiem jedną z ofiar sowietów. Nie dane było mu, żeby wrócić po wojnie do domu. Jego bliscy zostali wysiedleni i wywiezieni na Sybir. Wtedy rozpoczęła się tułaczka małego Wiesia po świecie.
Nie muszę chyba mówić o tym, że warunki na zsyłce były nieludzkie. Rodzina żyła w brudzie. Luksusy, w jakich żyli, pozostały tylko wspomnieniem. Teraz trzeba było walczyć z pasożytami i nawracającymi nieustannie chorobami, na które nie było lekarstw.
Anna Adamczyk będąc w niewoli wymieniała biżuterię i odpruwaną z ubrań koronkę na jedzenie. Jednak to, co zabrała z domu, skończyło się i nad rodziną zawisło widmo śmierci głodowej. Kobieta postanowiła zawalczyć o przetrwanie. Nie wiedziała, że robi to po raz ostatni. Podupadała na zdrowiu i zmarła niedługo po ucieczce z piekła. Zofia i Wiesław zostali sami. Tułali się po obozach dla uchodźców. Byli także w rodzinach zastępczych. Podobną drogę przez mękę przeszło wielu Polaków. W końcu Wiesław opuszcza Polskę i rozpoczyna nowe życie w Ameryce. Po latach wraca do ojczyzny, by wyruszyć do miejsca, w którym zginął jego ojciec. Chce oddać mu hołd.
Historia Wiesława Adamczyka jest przerażająca. Wiele dzieci przeżyło takie piekło. Dorastanie w czasach wojennych nie było łatwe. Dzieciństwo skończyło się, zanim na dobre się rozpoczęło. Nie jestem w stanie wyobrazić sobie co te dzieci musiały czuć. Nie dość, że żyły w obawie o życie bliskich, to odebrano im dom i prawo do mieszkania w przyzwoitych warunkach. Zamiast bawić się z kolegami, musieli szukać roślin, które można było ugotować. Czytając takie historie, cieszę się, że urodziłam się w czasie pokoju.
Wspomnienia Wiesława Adamczyka to pierwsza historia opowiedziana przez osobę, która przez sowietów została sierotą, jaką przeczytałam. Do tej pory trafiałam na opowieści byłych więźniów obozów koncentracyjnych. Czytałam tę książkę z przerażeniem. Nie wyobrażam sobie tego, że mogłabym się znaleźć z dziećmi w podobnej sytuacji. Jestem pełna podziwu dla Anny Adamczyk za jej poświęcenie. Po moim policzku popłynęła łza, gdy dowiedziałam się, że tej kobiecie nie udało się zaznać wolności. Umarła, by jej dzieci mogły żyć. Była prawdziwą bohaterką. Cieszę się, że nie zostanie zapomniana.
Książka mrozi krew w żyłach, wzrusza i pobudza do rozmyślań. Jest trudna, ale warto się nią zainteresować. Polecam.

Wiesław Adamczyk
Kiedy Bóg odwrócił wzrok
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater i Domu Wydawniczemu Rebis.

poniedziałek, 30 marca 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: 4# Marcin Wroński


Czas na polski akcent w poniedziałkowym cyklu ze zbrodnią w tle.
O twórczości Marcina Wrońskiego słyszałam wiele dobrego. Znajomi mówili mi, że należy do tej samej ekipy co Konrad T. Lewandowski, którego fanką jestem od od dawna. Postanowiłam więc sprawdzić czy zachwyty na jego temat są słuszne. Co z tego wynikło?
Chyba weszło mi w krew, że zakochuję się w pisarzach czytając napisane przez nich serie dopiero od któregoś tomu. Kwestja krwi jest bowiem moim pierwszym spotkaniem z twórczością Marcina Wrońskiego i jestem nim zachwycona. Muszę nadrobić zaległości i przeczytać poprzednie sześć tomów opowiadających o poczynaniach komisarza Zygmunta "Zygi" Maciejewskiego. Na szczęście nie czułam się podczas lektury zagubiona. 
Huston, mamy problem, jest zakrwawiona rękawiczka w pysku lwiątka, ale ciała nie ma. Zamość 1926 rok. Aspirant Zygmunt Maciejewski zostaje przydzielony do sprawy zaginięcia nastolatki z arystokratycznego rodu. Dziewczyna, Anna Wołkońska, uczennica miejscowego gimnazjum, znika bez śladu. Zapada się pod ziemię. Choć dyrektorka szkoły przynosi usprawiedliwienie napisane przez ojca, który zapewnia, że córka jest bezpieczna, Maciejewski nie wierzy w to. Chce rozwikłać zagadkę zaginięcia dziewczyny. Jedna z osób podejrzewa, że Anna może już nie żyć. Tylko co stało się z ciałem? Aspirant ma przed sobą niełatwe zadanie. Nie zna środowiska, do którego należy zaginiona osoba, a jej bliscy i nauczyciele niekoniecznie chcą z nim współpracować. Jakie tajemnice kryje międzywojenny Zamość? Co stało się z Anną? Na te pytania odpowie Kwestja krwi.
Jak już wspomniałam, ta książka to siódma z kolei część przygód Zygi Maciejewskiego. Autor zapoznaje nas z początkami kariery głównego bohatera. Nie miał lekko. Wszyscy patrzyli mu na ręce, a dotarcie do prawdy bolało. Dosłownie. Maciejewski musi przesłuchać nie tylko ludzi z wyższych sfer, lecz także alfonsów, dziwki, przestępców i wojskowych. Spotyka nawet jednego znanego poetę, którego nazwiska nie zdradzę.
Nie dało się nie polubić tego bohatera. Co prawda nie wylewał za kołnierz, był niezbyt miły w obyciu i raczej nie zjednywał sobie sympatii otoczenia, ale ja i tak mu kibicowałam. Lubię postaci, które są wyraźne zarysowane w powieści. Zyga Maciejewski zdecydowanie taki był. Nie brakowało mu niczego. Z chęcią poznałabym go osobiście, choć boję się, że w pojedynku na cięte riposty, mogłabym z nim przegrać.
Nigdy nie byłam w Zamościu, lecz w trakcie czasu spędzonego z tą książką, przeniosłam się tam. Opisy miejsc działały na wyobraźnię. Czuło się ten klimat prowincjonalnego miasta. Coś niezwykłego. Takie odtworzenie realiów zasługuje na medal. Jestem pełna podziwu dla autora.
Przyznaję, że w pewnym momencie byłam zaniepokojona tym, w którym kierunku zmierza akcja. Bałam się, że zakończenie mnie rozczaruje, a tego nie chciałam. Książka trzymająca w napięciu nie mogła mi tego zrobić. Marcin Wroński jednak stanął na wysokości zadania. Finał powieści był zaskakujący. Czegoś takiego się nie spodziewałam, ale cieszyłam się z obrotu spraw.
Kwestja krwi nie jest książką, po którą mogą sięgnąć osoby niepełnoletnie. Pojawiają się sceny, których świadkami być nie powinni. Myślę, że wielbiciele kryminałów retro będą, podobnie jak ja, zachwyceni tą pozycją. Mam nadzieję, że Marcin Wroński napisze kolejną opowieść o komisarzu Maciejewskim. Będę na nią czekać z niecierpliwością. Do tego czasu postaram się nadrobić zaległości w lekturze poprzednich części. Jestem ciekawa czym śledztwo Zygi tym razem mnie zaskoczy.

Marcin Wroński
Kwestja krwi
Wydawnictwo W.A.B.
Warszawa 2014

Za egzemplarz recenzencki dziękuję wydawnictwu W.A.B. oraz portalowi Sztukater.

niedziela, 29 marca 2015

Michał Krupa "Maślana - czas pokoju"


Na tę książkę miałam ochotę od kiedy tylko o niej usłyszałam. Moja radość była przeogromna, gdy w końcu ją dostałam, a teraz siedzę nad klawiaturą i nie wiem co mam napisać na jej temat. Może w trakcie pisania recenzji coś mi się rozjaśni.
Sprawa ma się tak: Maślana, płatny zabójca, nie ma sobie równych. Nie widzi problemu przed mordowaniem kobiet. Zlecenie to zlecenie. Płeć jest nieważna. W końcu baby chciały równouprawnienia, to mają. Jak pewnie łatwo się domyśleć, nie ma przyjaciół. Jest osobą trzymającą się raczej z dala od innych ludzi. W świecie, w którym się obraca, jedyną wartością są pieniądze. Miłość, lojalność? W takie rzeczy się nie inwestuje. Maślanę interesują tylko zlecenia i jego miecz. Wszystko zmienia się, gdy przyjmuje zlecenie od szefa. Czy to możliwe, by w sercu płatnego zabójcy obudziły się ludzkie uczucia? Dokąd zaprowadzi go wir zdarzeń, w którego środku się znalazł?
Kiedy zorientowałam się, że główny bohater likwiduje ludzi za pomocą miecza, pomyślałam sobie: "lubię to, będzie się działo". I tu zaczynają się schody. Nie potrafię przypisać tej książki do jakiegoś konkretnego gatunku. Wydawało mi się, że czytam parodię. Tylko czego? Nie przychodzi mi do głowy żaden konkretny tytuł.
Główny bohater, Maślana, to jak już wspomniałam, seryjny morderca posługujący się mieczem. Kogoś takiego jeszcze nie spotkałam. Czy go polubiłam? Trudno powiedzieć. Charyzmy mu nie brakuje, to mu trzeba przyznać. Ale martwych kotów w mieszkaniu mu nie wybaczę. Nieco drażniło mnie to, że nie miał swojego zdania. Jego celem życia było po prostu zabijanie. I tyle. Dopiero pod koniec książki coś się zmieniło.
Myślałam, że Maślana - czas pokoju będzie trzymać mnie w napięciu. Nic bardziej mylnego. Brakowało mi nagłych zwrotów akcji, można było domyśleć się co będzie działo się dalej. Krwawe sceny były zdecydowanie przerysowane.
Przez większość książki działo się niewiele. Pełno było krwi i odciętych kończyn. Dopiero ostatnie strony Maślany wprowadzają nieco więcej akcji. Pojawiają się komplikacje. Dowiadujemy się nawet jak płatny zabójca ma na imię. To pierwszy tom o przygodach Maślany. Pewnie sięgnę po drugi, by przekonać się, w którą stronę pójdzie autor. Mam nadzieję, że popracuje nad stylem i wciśnie mnie w fotel, bo ta książka ma taki potencjał.
Mam mieszane uczucia wobec Maślany. Połknęłam ją w jeden wieczór. Nawet nie zauważyłam, że zbliżam się do końca, ale czegoś mi ciągle brakowało. Nie było nagłego zwrotu akcji. Duży plus dla autora za kreacje bohaterów. Oni nadawali tej książce kolorów. Oby i w drugiej części nic im nie brakło.

Michał Krupa
Maślana - czas pokoju
Wydawnictwo Psychoskok
Konin 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję wydawnictwu Psychoskok


piątek, 27 marca 2015

Heinrich Hoffman "Mój przyjaciel Hitler"


Kiedy przychodzi do mnie przesyłka ze Sztukatera, osobą, która cieszy się z niej najbardziej, jest mój mąż. Jeśli są w niej jakieś książki z okresu II wojny światowej, nie ma opcji, żebym dorwała się do nich przed nim. Po prostu dostają nóżek, a ja później słyszę łaskawe "masz, przeczytaj, bo chcę to dołączyć do swojej kolekcji". Tak było i tym razem.
Wspominałam już kiedyś, że lubię książki, które pokazują czytelnikom nieznaną ze szkoły historię. Słysząc "Hitler", wszyscy mamy przed oczami obozy koncentracyjne i eksterminację Żydów. Trudno zauważyć w nim kogoś innego. Dla nas zawsze będzie potworem, którego światopogląd doprowadził do największego w dziejach historii ludobójstwa.
Kim był autor Mojego przyjaciela Hitlera, Heinrich Hoffman? Był niemieckim fotografem, To on był autorem oficjalnych fotografii Fuhrera. Swoją karierę rozpoczynał w sklepie fotograficznym ojca. Początkowo nie wierzył w to, że może rozpocząć pracę na własny rachunek, lecz jeden z klientów, który poprosił go o zrobienie zdjęcia przekonał mężczyznę, że stać go na to. Zadowolony z efektu fotograf postanawia spróbować zapracować na siebie. W pracy w późniejszym czasie pomagała mu żona. Nie było im łatwo, Żyli bardzo skromnie. Do czasu.
Lista osób, które fotografował mężczyzna, była długa, jednak to wykonywanie zdjęć Hitlera przyniosło Hoffmanowi największe dochody. Początki ich współpracy nie były łatwe. Gdy wyszło na jaw, że zrobił zdjęcie Fuhrerowi, nakazano mu, by je usunął. Hitler nie chciał, by ludzie znali jego wizerunek. Wolał, by tłumy znały go tylko z wygłaszanych przez niego mów. Jednak i to się zmieniło, a Hoffmana i Hitlera połączyła długoletnia przyjaźń. Fotograf był jedną z osób z najbliższego otoczenia Fuhrera. Robił mu zdjęcia, które trafiały do gazet oraz pojawiały się na znaczkach pocztowych.
Wspomnienia Heinricha Hoffmana pokazują Hitlera z zupełnie innej perspektywy. Napisana przez niego książka zawiera całą masę zdjęć. Można zobaczyć na nich Fuhrera w niekoniecznie dobranym stroju czy pracującego nad przemówieniem z okularami na nosie. Część fotografii nie została opublikowana, bo Hitler bardzo dbał o swój wizerunek i nie chciał, by ludzie znali jego słabości. Nie wypadało więc, żeby widzieli go w grubych wełnianych skarpetkach i krótkich spodenkach. Nie mogli także wiedzieć, że ma problemy ze wzrokiem.
Przeczytałam sporo książek na temat Hitlera, ale żadna z nich nie wspominała o tym, że jego pasją było malarstwo. Tutaj można zobaczyć to, co malował. Trzeba przyznać, że miał talent. Hoffman wspomina także o największej miłości Fuhrera. Nie mam tu na myśli Ewy Braun, a Geli Raubal, siostrzenicę Hitlera, który bardzo przeżył jej samobójczą śmierć. Fotograf wspomina te chwile. Od tego czasu Fuhrer bardzo się zmienił. Na gorsze oczywiście.
Dużym plusem tej książki są na pewno fotografie pokazujące ludzkie oblicze potwora. W podręcznikach do historii nie znajdziemy zdjęć Hitlera z dziećmi. Nie zobaczymy także okularów na jego nosie. Z lektury dowiedziałam się także tego, że Fuhrer nie lubił przemawiać w kameralnym towarzystwie, bo to go peszyło. Kto by pomyślał, że taki wstydliwy z niego człowiek?
Mój przyjaciel Hitler to historia o Fuhrerze napisana z zupełnie innej perspektywy - jego najbliższego pracownika, który po wojnie przeszedł przez długą drogę do wolności, choć nie do końca popierał światopogląd swojego pracodawcy. Pojawia się w niej sporo ciekawostek, jakich nie dowiemy się na lekcjach historii. Osoby pasjonujące się II wojną światową na pewno znajdą tu coś dla siebie.

Heinrich Hoffman
Mój przyjaciel Hitler
Wydawnictwo RM
Warszawa 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi Sztukater oraz wydawnictwu RM.

środa, 25 marca 2015

Ermes Ronchi "Niezłożone pocałunki. Opowieść o przyjaźni"


"Krewnych daje nam los, przyjaciół wybieramy sobie sami" - tak twierdził Mark Twain. Trudno się z tym nie zgodzić. Nie jesteśmy w stanie zadecydować, w jakiej rodzinie znajdziemy się po urodzeniu, za wpływ na to, z kim będziemy się przyjaźnić, mamy tylko my.
Nie każdego możemy nazwać przyjacielem. Nie wszyscy zasługują na zaufanie i miłość, jaką jesteśmy w stanie ofiarować. By zyskać czyjeś zaufanie, potrzeba cierpliwości oraz czasu. Autor Niezłożonych pocałunków pokazuje czytelnikom kim tak naprawdę jest przyjaciel.
Zanim sięgnęłam po tę książkę, zaintrygował mnie jej tytuł. Opowieść o przyjaźni z niezłożonymi pocałunkami w tle. Od razu przyszło mi na myśl, że Ermes Ronchi skupi się na relacji damsko-męskiej. Intuicja nie zawiodła mnie. Czy możliwa jest przyjaźń między kobietą i mężczyzną? Wiele osób odpowiedziałoby, że nie, bo prędzej czy później między tymi ludźmi dojdzie do czegoś więcej. Ta książka przedstawia ten problem poprzez życie świętych Bernarda z Clairvaux, Franciszka z Asyżu i Teresy z Avilli.
Święty Bernard był zakonnikiem i przyjaźnił się z Ermengardą, potężną księżną, wdową, która straciła swojego syna, Conana III na wyprawie krzyżowej. Wyznania mnicha w listach do przyjaciółki zawierały w sobie pierwiastek miłosny. Jednak on nie chciał zdobyć jej serca. Słowa napisane jego ręką miały pielęgnować tę przyjaźń na obraz Edenu. Przyjaciółka była lekiem dla duszy świętego. Obojgu zapewniała zdrowie duchowe i siłę. Mnich nie czuł się winny, że w jego sercu znalazło się miejsce dla kogoś innego niż Bóg. Wiedział, że przyjaźń, czyli to, co ludzkie, zapewni mu odnalezienie Boga.
Powszechnie uważa się, że najbliższą przyjaciółką świętego Franciszka z Asyżu była święta Klara. To nie do końca prawda. Bliższa sercu tego mężczyzny była Jakubina Settesoli, rzymska arystokratka, wdowa po Graziano Frangipanim. To do niej święty Franciszek adresuje swój ostatni list i to ją chce mieć przy łożu śmierci. Prosi nawet o ciasteczka, które kobieta dla niego piekła. Gdy nastąpił zgon tego świętego, pani Jakubina zadbała o jego ciało. Do dziś, gdy schodzi się do grobu świętego Franciszka, można zobaczyć spoczywającą naprzeciw niego urnę z prochami jego najbliższej przyjaciółki.
Niezłożone pocałunki pokazują czytelnikom, że święci ludzie przy swoich przyjaciołach otwierali serca i byli po prostu ludźmi pozbawionymi aureoli. Nie bali się okazywać przy nich słabości. Nie unikali tego, co ludzkie, jednak nigdy nie przekroczyli pewnej bariery. Nie doszło między nimi do zbliżenia. Uczucie, jakim darzyli się nawzajem, było czyste. Przyjaźń sprawiała im radość i przybliżała ich do Boga. Relacje stworzone przez tych ludzi wymagały wielu wyrzeczeń. Czy warto było się tak poświęcić? Życie wspomnianych wyżej świętych pokazuje, że tak.
Ta niewielka książeczka oczarowała mnie. Przeczytałam ją w ciągu jednego wieczora i na pewno szybko o niej nie zapomnę. Jest po prostu piękna. Pokazuje przyjaźń oraz miłość z zupełnie innej perspektywy. Pomaga zrozumieć ich prawdziwy sens. Zawiera sporo bardzo mądrych sentencji. Po lekturze zaczęłam się zastanawiać nad moimi relacjami z ludźmi.
Warto sprezentować Niezłożone pocałunki osobie, którą kochamy. Obdarowana osoba na pewno ucieszy się z prezentu, który nie tylko będzie ładnie prezentował się na półce, bo trzeba przyznać, że książka została pięknie wydana. To opowieść o miłości i przyjaźni, którą trzeba znać. Nieważne, czy jest się katolikiem czy ateistą.

Ermes Ronchi
Niezłożone pocałunki. Opowieść o przyjaźni
Wydawnictwo Promic
Warszawa 2015

Za egzemplarz recenzencki dziękuję portalowi Sztukater oraz wydawnictwu Promic.

wtorek, 24 marca 2015

Hans-Joachim Lang "Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz"



Gdyby ktoś zapytał mnie, kto pisze najbardziej przerażające opowieści, odpowiedziałabym krótko: "życie". Są historie, które nigdy nie powinny się wydarzyć. Należą do nich chociażby wydarzenia z czasów II wojny światowej. Trudno jest uwierzyć w to, że jeden człowiek mógł wyrządzić drugiemu tak ogromną krzywdę.
Byłam w Auschwitz 3 razy. Gdy pojechałam tam po raz pierwszy, miałam 15 lat. Ten wyjazd wywarł na mnie ogromne wrażenie. Wtedy usłyszałam o tym, co się tam działo. W klasie maturalnej także zdecydowałam się na wyjazd do Auschwitz. Po raz ostatni byłam w Oświęcimiu 2 lata temu. Miałam wtedy okazję skorzystać z dłuższego zwiedzania pozostałości po obozach koncentracyjnych. Nigdy jednak nie byłam w Bloku 10, w którym przeprowadzano eksperymenty na kobietach. Mijałam ten budynek, słyszałam opowieści o nim i zawsze wzbudzał we mnie strach.
Hans-Joachim Lang w swojej książce opisuje to, co działo się w miejscu, do którego wstęp mieli tylko nieliczni. Z ośmiuset kobiet, na których tam eksperymentowano, przeżyło tylko trzysta. Część z nich opowiedziała autorowi o tym, co przeżyła.
Profesor Clauberg był "specjalistą" od sterylizacji. Dążył do tego, by nie dopuścić do rozprzestrzeniania się "nieczystej" rasy. Dzięki Kobietom z bloku 10 dowiadujemy się jak wyglądało jego "laboratorium". Opisano tam także metody stosowane przez tego oprawcę. To, co tam czytałam, wzbudzało moje przerażenie. Jestem kobietą, więc nietrudno było mi wyobrazić sobie, jak wyglądały takie "operacje". Momentami musiałam przerwać lekturę. Czytanie o tym, że tym niewinnym kobietom, których jedyną winą było to, że wyznawały inną religię niż oprawcy, wstrzykiwano różne substancje i pozwalano rodzić dzieci tylko po to, by matki mogły iść z noworodkiem do komory gazowej było ponad moje siły.
Kobiety z bloku 10 to nie tylko suche fakty, ale także zeznania świadków. Traktowane w bestialski sposób więźniarki straciły zdrowie, lecz także możliwość urodzenia dziecka, dlatego po wojnie były napiętnowane przez ludzi, bo przecież zostanie matką było głównym zadaniem, do jakiego kobiety zostały powołane.
Podczas ostatniej wizyty w Auschwitz byliśmy w budynku, w którym więźniowie przechodzili dezynfekcję. Tam były ich zdjęcia. Przypomniałam je sobie podczas lektury. Uświadomiłam sobie, że mogłam patrzeć w oczy osób, które torturowano w bloku 10. Na samo wspomnienie czuję ciarki na całym ciele. Nigdy nie zrozumiem tego, jak można wyrządzić komuś taką krzywdę.
Pozycji autorstwa Hansa-Joachima Langa nie da się ocenić w żadnej skali. Jest wstrząsająca. Na długo pozostanie w mojej pamięci, choć nie zdecyduję się na ponowną lekturę. Ta książka opowiada o piekle na ziemi. Radzę, by sięgnęły po nią tylko osoby o mocnych nerwach.

Hans-Joachim Lang
Kobiety z bloku 10. Eksperymenty medyczne w Auschwitz
Świat Książki
Kraków 2015

poniedziałek, 23 marca 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #3 Rafael Estrada "Co mówią umarli"


Wiosna w pełni, przyszedł czas na zmiany. Czytelnia zmieniła swój adres, mam nadzieję, że szybko przyzwyczaicie się do nowego. Ostatnio poniedziałkowe spotkanie ze zbrodnią przeniosło nas do mroźnej Szwecji. Dzisiaj zapraszam Was do Hiszpanii.
Co mówią umarli? Umarli nie mówią, oni nie żyją. Mają głos jedynie u Monsa Kallentofta. Denaci nie powiedzą nam nic na temat tego, co doprowadziło do ich śmierci. Do rozwikłania zagadki potrzebne są dowody, które doprowadzą do mordercy. Czasem to wcale nie jest takie proste.
Hiszpania, plaża nieopodal Kartageny. Tam zostaje odnalezione zmasakrowane ciało nastoletniej Susany, która przed śmiercią zostaje zgwałcona. Nieopodal niej leży pijany młody chłopak, który umazany jest jej krwią. Wynik śledztwa wydaje się przesądzony, dlatego komisarz oddaje tę sprawę w ręce niedoświadczonego Juanita Proazy. Wystarczy tylko czekać na oficjalne wyniki badań przeprowadzone przez patologa i przyznanie się do winy trzeźwiejącego właśnie chłopaka. Bułka z masłem. Sprawy jednak zaczynają się komplikować.
Pojawiają się pierwsze wątpliwości. Co prawda oskarżony początkowo nie jest w stanie przypomnieć sobie tego, co robił, ale gdy procenty wyparowują z jego organizmu, podsuwa młodemu śledczemu ważny trop, który prowadzi do "Klubu Lolita", gdzie spotykają się miłośnicy powieści Nabokova. Czy to możliwe, żeby za tę okrutną zbrodnię był odpowiedzialny jeden z bywających tam poczciwych staruszków?
Przyznam, że aż zacierałam ręce, gdy czytałam opis książki. Jednak jej wykonanie pozostawia wiele do życzenia. Momentami nudziłam się podczas lektury. Nie do końca rozumiałam tok myślenia Juanita Proazy. Zdarzało mi się wracać do poprzednich stron, bo gubiłam się w tym, co się dzieje. Niewiele wiadomo o wyglądzie bohaterów, a szkoda. Miałam problem z wyobrażeniem sobie tych postaci i trudno było mi się wczuć w klimat.
Pomysł na książkę był świetny. Wprowadzenie wątku literackiego, poruszenie trudnego tematu pedofilii, porwania małych dziewczynek. Z czymś takim się nie spotkałam. Niestety, wszystko od pewnego momentu było aż nazbyt oczywiste. Brakowało nagłego zwrotu akcji, ślepych uliczek, oskarżonych wyprowadzających śledczych w pole. Autor popełnił błąd, wprowadzając rozdział mówiący o tym, jak wygląda kilka minut z życia mordercy. Od połowy książki wiadomo kto zabił.
Co mówią umarli to literacki debiut Rafaela Estrady. Ta książka otwiera trylogię opowiadającą o poczynaniach młodego śledczego. Mam nadzieję, że w kolejnych częściach autor rozwinie swój warsztat i pojawi się to, czego mi tutaj brakowało. Czekam na psychopatę z prawdziwego zdarzenia, który szybko nie wyparuje z mojej pamięci i nie pozwoli mi w nocy spać. I liczę też na to, że Juanito, jakkolwiek to zabrzmi, nabierze w końcu jaj, bo inaczej czytelnicy o nim zapomną. Ściskam kciuki, by kolejna część zrekompensowała braki pierwszej.

Rafael Estrada
Co mówią umarli
Wydawnictwo Muza
Warszawa 2014

piątek, 20 marca 2015

Dominika Słowik "Atlas: Doppelganger"


"Transowy, mocny debiut, w którym to, co pospolite, rudne, tandetne na naszych oczach przeobraża się w metafizyczne, fantastyczne" - taką opinię na temat książki autorstwa Dominiki Słowik czytamy na okładce. Paweł Huelle dodaje, że to debiut, na jaki od dawna czekaliśmy. Przyznam szczerze, że nie do końca się z tym wszystkim zgadzam.
Przedstawiony w Atlasie świat obserwujemy oczami małej dziewczynki, która wspomina to, jak modliła się do Bozi, piła herbatę ze szklanek wsadzonych do metalowych uchwytów nagrzewających się od razu do czerwoności i jadała w niedzielę na obiad rosół z tłustymi okami. Jak większość dzieci dorastających w latach '90 należała do "plemienia". Taka wesoła gromadka wybiegała razem na ulicę, wracała do domu brudna, potargana i wzbudzała przerażenie rodziców. Czytałam te wspomnienia z uśmiechem na twarzy. Jestem tylko o 2 lata młodsza od autorki książki i rzeczy, o których pisała, są mi bliskie. Różni nas jedynie to, że ja nie mieszkałam w dzieciństwie w mieście, lecz w niewielkiej miejscowości.
Narratorka opowieści przyjaźni się z anną (pozwoliłam sobie zachować oryginalną pisownię, to nie jest mój błąd). Wraz z nią słucha opowieści jej dziadka. Mężczyzna był kiedyś marynarzem. Życie morskiego wilka wywołało w nim niechęć do tykania, dlatego też w jego mieszkaniu nie ma baterii w żadnym zegarku. Jego żona nie może mieć nawet zegarka na ręce, bo i jego odmierzanie czasu denerwowało dziadka. O ile na początku wątek staruszka mnie bawił, o tyle po pewnym czasie zaczął męczyć. Uważam jednak, że ten bohater był najwyraźniejszy ze wszystkich postaci. Na jego temat dowiadujemy się najwięcej. Inni pojawiają się, lecz nie zostają z czytelnikiem na dłużej.
Podobny problem, jak z historią dziadka, miałam z wątkiem Sadowskiego. Mężczyzna pojawia się znikąd na blokowisku i zaczyna szukać dokumentów potrzebnych do sfinalizowania sprawy spadkowej. Na początku byłam nią zaciekawiona, ale w końcu zaczęłam się nudzić. Czytanie o poszukiwaniu bliżej nieokreślonych dokumentów niezbyt przypadło mi do gustu.
Nie mam pojęcia jak ocenić tę książkę. Historie dziadka i Sadowskiego przeplatają się ze sobą. Z morza przenosimy się do zaniedbanego bloku. Opowieść o mężczyźnie chcącym odziedziczyć w końcu spadek jest wyróżniona z tekstu za pomocą kursywy i ponumerowana. Rzeczą, która niezmiernie mnie drażniła, było to, że w Atlasie nie zachowano zasad interpunkcji. Nie występują tu wielkie litery. Nie przypadło mi do gustu także to, że w narracji pojawiały się przekleństwa. Kiedy widzę coś takiego w książce, od razu przypomina mi się Dorota Masłowska, za twórczością której nie przepadam.
Książkę czytało się bardzo szybko. Połknęłam ją w ciągu jednego wieczora, lecz mam do niej mieszane uczucia. Z jednej strony Atlas urzekł mnie powrotem do dzieciństwa. Wróciły miłe wspomnienia: zabawy na podwórku do późnego wieczora, uwagi o tym, bym wyjęła łyżeczkę z herbaty, bo sobie wybiję oko. Z drugiej strony, przedstawione w książce historie zaczynały mnie w końcu nudzić. Kiedy już myślałam, że pożegnałam się z dziadkiem na dobre, on znów powrócił.
Atlas: Doppelganger przyciągnął mnie do siebie tajemniczym tytułem, który autorka wyjaśnia na początku książki. Zwróciłam także uwagę na okładkę i na to, że akcja dzieje się w miejscu, gdzie aktualnie mieszkam. Chociaż wielu ludzi zachwyca się debiutem Dominiki Słowik, ja obawiam się, że po pewnym czasie o nim zapomnę, choć miło było powspominać wraz z nim dzieciństwo.

Dominika Słowik
Atlas:Doppelganger
Wydawnictwo Znak
Kraków 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi


oraz Wydawnictwu Znak

czwartek, 19 marca 2015

Mira Grant "Przegląd Końca Świata: Blackout"


"Kiedy masz wybór między życiem a śmiercią, wybierz życie.
Kiedy masz wybór między dobrem a złem, wybierz dobro.
Kiedy masz wybór między potworną prawdą a pięknym kłamstwem, zawsze wybieraj prawdę."

Oto moi drodzy nadszedł ten dzień, gdy Czytelnia Pani M. będzie oficjalnie żegnać się z trylogią Przegląd Końca Świata. Swój wpis dotyczący Deadline zakończyłam stwierdzeniem, że wiem, że nic nie wiem na temat tego, co będzie się działo w Blackout. Finał tej części to była prawdziwa bomba, po której długo nie mogłam pozbierać szczęki z podłogi. Moi znajomi blogerzy pisali, że i ta część mnie nie rozczaruje. Czy mieli rację? Przekonajcie się sami.
Nie będę rozpisywać się na temat tego, co działo się w Deadline. Nie ma to większego sensu. Przypomnę tylko, że z bohaterami rozstaliśmy się, gdy rozpoczęła się epidemia i zmarli zaczęli hurtowo powstawać z grobów. Floryda została odcięta od świata, a Shaun... Powinien umrzeć, ale tego nie zrobił. Żyje i ma się całkiem dobrze. Jak się to stało? No tego Wam nie powiem, żeby nie popsuć zabawy.
Pozostali przy życiu blogerzy zostali oskarżeni o bioterroryzm. Aby przeżyć, muszą się rozdzielić i zdobyć nową tożsamość. Nie jest to wcale łatwe zadanie. Wrogiem nr 1 nie są bezmózgie zombie, ale inteligentni ludzie z doktoratami. Taki przeciwnik to nie lada gratka. Zegary odmierzają czas. Dziennikarzom nie pozostało go zbyt wiele.
Na dokładkę pojawia się jeszcze jedna postać. Tajemniczy obiekt 7c przetrzymywany w tajnych laboratoriach CZKC. Jaka jest jego rola w całej tej historii? Komu uda się wygrać z czasem? Odpowiedzi na te pytania znajdziecie w tej książce.
Jakie są moje wrażenia po lekturze? 
Przyznam z ręką na sercu, że przez połowę Blackout nieco mi się nudziło. O ile z chęcią przenosiłam się do tajnego laboratorium CZKC, o tyle przygody blogerów niezbyt przyciągały moją uwagę. Ich podróż po nową tożsamość nie była tak pasjonująca jak nie do końca legalne eksperymenty. Ale kiedy te dwa światy się ze sobą zderzyły, Pani M. była w pełni usatysfakcjonowania. Cieszę się, że mogłam dowiedzieć się nieco więcej o przybranych rodzicach Shauna i Georgii. Nawet zmieniłam nastawienie do nich. Przestali mi tak bardzo działać na nerwy. Mało było tu zombie, ale to mi akurat nie przeszkadzało. Blackout, pomimo niezbyt fortunnej dla mnie pierwszej połowy, udźwignął moje oczekiwania wobec niego, choć i tak to Deadline będzie najbliższy memu sercu.
Fenko, teraz parę słów do Ciebie. Pisałaś mi, że masz nadzieję, że pewnych rzeczy się nie domyślę. Chyba muszę Cię rozczarować. Nie wiem, czy myślimy o tym samym, ale podejrzewałam co się stanie, gdy prawda o obiekcie 7c wyjdzie na jaw.
Moi drodzy, moja przygoda z Przeglądem Końca Świata się zakończyła. Przeżyłam sporo. Zagryzałam paznokcie, śmiałam się, wzruszałam. Pokochałam bohaterów i z ogromnym żalem się z nimi żegnam. Jestem wdzięczna autorce za odczarowanie zombie. Jeśli jeszcze nie znacie tego cyklu, zapoznajcie się z nim. Naprawdę warto.
Powstańcie póki możecie.
I pamiętajcie, nie tykajcie kijem tego, co się nie rusza.
Nigdy.
Nie możecie mieć pewności, że to coś nie ożyje i Wam nie odda.

Ostateczny koniec przekazu na żywo.

Mira Grant
Przegląd Końca Świata: Blackout
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2014

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję wydawnictwu


środa, 18 marca 2015

Krzysztof Kąkolewski "Diament odnaleziony w popiele"

Popiół i diament to powieść Jerzego Andrzejewskiego, której pierwsza wersja została publikowana w 1947 roku w tygodniku "Odrodzenie". Rok później została wydana pod znanym nam dzisiaj tytułem. Kiedyś była lekturą obowiązkową w szkole średniej. Na szczęście te czasy dawno minęły i młodzież nie musi już zapoznawać się z losami Maćka Chełmickiego.
Podczas zajęć na studiach jeden z wykładowców powiedział nam, że nie będziemy rozmawiać o tej książce, bo to bełkot, którego nie da się czytać. Autor wiele razy wprowadzał w swojej powieści poprawki tak, by przypadła do gustu władzy. Ostateczna wersja ukazała się w 1954 roku. Jerzy Andrzejewski został skrytykowany za ten utwór. Publicyści skupieni wokół "Kuźnicy" zarzucali mu, że nie potępił dosadniej akowców, domagali się poparcia społeczeństwa dla nowej władzy. Nie spodobało im się smutne zakończenie książki, gdyż nie dawała ona wiary w zwycięstwo systemu komunistycznego. Autor powieści przyjął te zarzuty i w 1950 roku w opublikowanej pod tytułem Notatki. Wyznania i rozmyślania pisarza samokrytyce odciął się od wcześniejszej twórczości, w tym także od Popiołu i diamentu.
Maciek Chełmicki, główny bohater powieści, reprezentuje pokolenie Kolumbów. W czasie II wojny światowej przystąpił do Armii Krajowej, brał udział w powstaniu warszawskim i po jego upadku przyjechał do Ostrowca. Zakochuje się w Krystynie Rozbickiej, która jest barmanką w hotelu "Monopol". Otrzymuje rozkaz zabicia sekretarza Komitetu Wojewódzkiego PPR, Stefana Szczuki. Po wykonaniu zadania, ginie od kul patrolu wojskowego. W wyreżyserowanym przez Andrzeja Wajdę w 1958 roku postać Chełmickiego zagrał Zbigniew Cybulski. W rolę jego ukochanej wcieliła się Ewa Krzyżewska.
Czy Maciej Chełmicki był wytworem wyobraźni Jerzego Andrzejewskiego? Nie. Pierwowzorem był Stanisław Kosicki ps. "Bohun", harcerz Szarych Szeregów i żołnierz Kedywu AK. Komunistyczne władze aresztowały go, osądziły oraz skazały na karę śmierci za zabicie Jana Foremniaka. Do popełnienia tej zbrodni doszło w przypadkowej bójce. Kosicki został uwolniony przez majora Antoniego Hedę, który przeprowadził wraz ze swoją grupą atak na kieleckie więzienie.
Diament odnaleziony w popiele to druga wersja książki pokazującej prawdziwą historię Stanisława Kosickiego. Jak wspomniałam wcześniej, Jerzy Andrzejewski wprowadził wiele poprawek do swojej powieści, której później się wyparł. Tym lepsza była, im bardziej chwaliła władzę i ukrywała wszystkie niedoskonałości systemu. Krzysztof Kąkolewski ujawnia w tej niewielkiej książeczce antypolską propagandę oraz losy pokolenia, które padły jej ofiarą. Ubecka manipulacja zostaje ujawniona. Opowieść o Kosickim uzupełniają czarno-białe zdjęcia. Przedstawiają wizerunek "Bohuna", więzienie, w którym go przetrzymywano czy dokumenty unieważniające jego wyrok. Pojawia się na nich także wiele innych osób, jakie w tej historii odegrały ważną rolę.
Kto powinien zapoznać się z tą książką? Wszyscy ci, którzy mają za sobą lekturę książki Jerzego Andrzejewskiego lub przynajmniej obejrzeli ekranizację w reżyserii Andrzeja Wajdy. Bez tego kontekstu lektura Diamentu odnalezionego w popiele może być niezrozumiała. Pasjonaci powojennej historii Polski także odnajdą w niej coś dla siebie.
Należę do młodego pokolenia, które te czasy zna tylko z opowieści rodziców oraz lekcji historii, dlatego z przyjemnością przeczytałam książkę odsłaniającą to, co komunistyczna władza pragnęła zamieść pod dywan. Wiedziałam, że Popiół i diament był napisany pod dyktando osób na wysokich stanowiskach, więc niewiele mnie zaskoczyło. Nie znaczy to, że pozycja napisana przez Krzysztofa Kąkolewskiego jest zła. Jest dobra, nawet bardzo dobra. Miejmy nadzieję, że powstanie takich więcej i będziemy mogli przekonać się ile literatury w literaturze było za czasów komuny.

Krzysztof Kąkolewski
Diament odnaleziony w popiele
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Poznań 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi


oraz wydawnictwu



wtorek, 17 marca 2015

Ewelina Jasik, Adam Jakubiak "3 godziny. Jak rozpoznać prawdziwą miłość"


Nie istnieje żaden podręcznik mówiący o tym, ile czasu potrzeba, by odnaleźć prawdziwą miłość. Nie ma także książek precyzujących to, w jaki sposób dwoje ludzi powinno się poznać, żeby spędzić ze sobą całe życie. Pójść na jakąś dyskotekę, pozwolić się wyswatać czy może zapoznać kogoś w sieci?
Należę do młodego pokolenia i w przeciwieństwie do moich rodziców, nie widzę nic złego w zapisaniu się na portalu randkowym. W końcu po drugiej stronie też jest człowiek. Owszem, zdarzają się oszuści, ale nie każda osoba logująca się w takim miejscu od razu chce kogoś zranić i wykorzystać. Wielu ludzi naprawdę szuka miłości. Ja w taki sposób poznałam moją drugą połówkę. Jesteśmy razem 4 lata, co prawda dzieci jeszcze z tego nie ma, ale na wszystko przyjdzie czas.
3 godziny. Jak rozpoznać prawdziwą miłość to poradnik, który opowiada historię miłości Laury i Witka, którzy poznali się przez jeden z portali randkowych. Oboje mają za sobą nieudane małżeństwa. Każde z nich ma dzieci: ona syna, a on córkę. Teraz pragną zacząć wszystko od nowa. Stworzyć związek, w którym będą czuli się nie tylko kochani, ale także wyjątkowi i najważniejsi dla tej drugiej osoby.
Chociaż ich relacja bardzo szybko przeradza się w coś poważniejszego, nie jest im wcale łatwo. O ile dzieci lubią nowych partnerów rodziców, o tyle matka Laury wcale nie ma zamiaru zaakceptować nowego związku córki. Uważa, że powinna ona poświęcić się dziecku. Na szukanie miłości przyjdzie jeszcze czas.
Historia Laury i Witka przypomniała mi moje początki związku. Wszystko układało się bardzo dobrze. Co prawda ani ja, ani Michał nie mieliśmy na koncie rozwodu, ale dość nieprzyjemne rozstania z byłymi. Mój eks na dodatek nie pozwalał o sobie zapomnieć. Nowy związek dość szybko przerodził się w coś poważniejszego. Jedyną osobą, która nie mogła tego przyjąć do wiadomości, była moja mama. Potrzebowała sporo czasu, by zaakceptować zięcia. Na szczęście te przejścia mamy za sobą i mam nadzieję, że teraz będzie tylko lepiej.
W książce pojawia się wiele rad co można zrobić, aby zwiększyć szanse na powodzenie w poszukiwaniu nowej miłości. Oczywiście największe "wzięcie" mają osoby, które sprawiają wrażenie pogodnych i zdystansowanych do siebie oraz otaczającego ich świata, lecz dobre zaprezentowanie siebie sprawi, że i mniej przebojowi ludzie trafią w końcu na kogoś wartego uwagi. Nie warto tylko budować swojego wizerunku na kłamstwie. Ono szybko wyjdzie na jaw. Jeśli nie chcemy zostać oszukani, byłoby dobrze, gdybyśmy sami tego nie robili, bo bardzo łatwo możemy kogoś zranić. Podobało mi się to, że te rady zostały napisane z humorem. Nieraz śmiałam się przy nich do rozpuku. Takie poradniki zdecydowanie więcej wnoszą do życia i na pewno na długo pozostaną w pamięci.
Można tam przeczytać o tym, jakich osób należy unikać, co robić, by po pierwszym spotkaniu doszło do następnego. To uwagi, które na pewno przydadzą się osobom poszukującym drugiej połówki. Osoby w związkach także znajdą coś dla siebie. Nie można przecież zapomnieć, że miłość jest jak kwiat i więdnie, jeśli się o niego nie dba.
Zazdroszczę Laurze i Witkowi, że powstała o nich książka. Ich historię czytało się szybko i z przyjemnością. Mam nadzieję, że dane im będzie wspólnie się zestarzeć. Tego im życzę. Ma powstać kontynuacja 3 godzin. Jestem pewna, że po nią sięgnę. Sama chciałabym zostawić po sobie taką historię, ale obawiam się, że czytelnicy mieliby po niej senne koszmary, więc może i lepiej, że nie powstanie :)

Ewelina Jasik, Adam Jakubiak
3 godziny. Jak rozpoznać prawdziwą miłość
Wydawnictwo Helion
Gliwice 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi


oraz wydawnictwu



poniedziałek, 16 marca 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #2 Mons Kallentoft "Ofiara w środku zimy"


Na początku chciałabym podziękować wszystkim za motywujące komentarze dotyczące poniedziałkowego cyklu. Cieszę się, że są ludzie czekający na rozpoczęcie tygodnia od zbrodni w literaturze :) Na Faceboku jedna z pań zasugerowała mi, żebym do cyklu wprowadziła także polskich autorów. Na pewno tak się stanie. Postaram się, aby dla każdego było coś dobrego :) Dziś jednak zabiorę Was do mroźnej Szwecji.
Najzimniejszy od kilku lat luty. Komisarz Malin Fors dostaje wezwanie do makabrycznej zbrodni. Na drzewie zostaje odnalezione ciało potwornie okaleczonego mężczyzny. Wiele wskazuje na to, że mogło dojść do rytualnego mordu. Sprawa jednak komplikuje się, gdy na jaw wychodzą ukrywane przed światem fakty dotyczące życia denata. Kim jest rodzina Murvallów? Jaki związek mają oni z ofiarą? Dokąd Malin Fors zaprowadzą wskazówki? Tego wszystkiego dowiecie się podczas lektury.
Ofiara w środku zimy to debiutancka powieść Monsa Kallentofta. Od razu zdobyła uznanie krytyków i czytelników. Autor spróbował stworzyć coś oryginalnego. Co z tego wyszło? Zobaczcie sami.

Głos zza światów
Wspominałam już o tym przy okazji Duchów wiatru. U Monsa Kallentofta ofiary mają głos. I to jaki. Zamordowani ludzie dzielą się z czytelnikami swoimi przemyśleniami na przeróżne tematy. Jednych to irytuje, drugich zachwyca. Ja mam do tego neutralny stosunek, choć w tej książce wywody denata nieco działały mi momentami na nerwy.

Poetycka forma narracji
Inaczej tego określić nie potrafię. Narracja nie jest pisana ciągiem. Czasem zdarzają się tylko pojedyncze zdania. Na szczęście na końcu nie ma rymów. Tego bym nie przeżyła. Do mnie taki rodzaj narracji niezbyt przemawia. Zdania nie zawsze łączą się ze sobą. Nie lubię zastanawiania się co autor ma na myśli, a tu niestety czasem musiałam to zrobić.

Pani komisarz z problemami
To akurat oryginalne nie jest. Ani trochę. Rozbita rodzina, dojrzewająca i pokazująca różki córka, problemy z alkoholem. Taki model policjantki można odnaleźć w wielu książkach. Malin Fors miała, według blurba, uprawiać za dużo ostrego seksu. Chyba przespałam ten moment. Nic takiego się tam nie znalazło. Jak dla mnie pani komisarz czegoś brakowało. Nie jest postacią, która zapadnie na długo w pamięć, a szkoda, bo dobrze się zapowiadało.

Trup na drzewie, rodzina z tajemnicą
Nie mogę sobie przypomnieć książki, w której denat wisiałby wraz ze swoimi wnętrznościami wychodzącymi z brzucha na drzewie. Za ten pomysł autorowi należy się uznanie. Za to rodzin z tajemnicą było całkiem sporo. Ta różni się od nich tylko Hitler-mamą i tym, że w sumie niewiele jej już może zaszkodzić. Przeważnie rodziny z tajemnicą to szanowane rody. Murvallovie do takich raczej nie należeli.

Dużo rozmyślań, mało akcji
Fani kryminałów, w których akcja dzieje się szybko, raczej nie poczują satysfakcji podczas lektury Ofiar w środku zimy. Nie ma tu zapierających dech w piersi zwrotów akcji. Napięcia też tu niewiele. Za to przemyśleń bohaterów jest sporo. Nie lubię zapychaczy, dlatego raczej nie skuszę się na kolejny tom przygód Malin Fors. Dwa w zupełności mi wystarczą.

P.S. Moi Drodzy, jeśli chcielibyście poczytać o jakiejś książce - czekam na Wasze sugestie. Jeśli tylko uda mi się do niej dotrzeć - na pewno możecie liczyć na recenzję. Każda inicjatywa mile widziana :)

niedziela, 15 marca 2015

Kelly McGonigal "Siła woli. Wykorzystaj samokontrolę i osiągaj więcej!"


Zastanawialiście się kiedyś ile razy odkładaliście porzucenie złych nawyków na bliżej nieokreślone jutro? Obiecywaliście sobie, że teraz już na pewno przestaniecie palić/jeść dużo słodyczy, ale nagle znajdowała się jakaś przeszkoda. Znajoma wizja, prawda? Jak nie zapalić, kiedy papierosem częstuje dobra znajoma? Albo jak nie zjeść tego pysznego serniczka skoro już jesteśmy na urodzinach ukochanej babci, która na pewno obrazi się, jeśli nie spróbujemy jej wypieku? Ta książka podpowiada nam, jak radzić sobie w takich sytuacjach.
Siła woli powstała w oparciu o kurs pod tytułem The Science of Willpower, który odbywał się w ramach programu kształcenia ustawicznego na Uniwersytecie Stanforda. Kelly McGonigal zaprasza na kurs osoby mające problem z samokontrolą. Uczestnicy poznają tam wyniki badań naukowych dotyczących nie tylko samokontroli, lecz także ekonomii, medycyny czy psychologii. Podczas kursu uczą się jak mogą wyzbyć się starych nawyków. Dowiadują się dlaczego nie mogą oprzeć się pokusie. Kelly McGonigal opowiada o tym wszystkim w swojej książce. Umieszcza w niej wyniki najnowszych badań oraz ćwiczenia, które pomogą osobom mającym problem z silną wolą. Całość jest opisana dość szczegółowo, lecz z przymrużeniem oka, więc podczas tej lektury można nie tylko dowiedzieć się jak wzmocnić silną wolę, ale także i pośmiać się z niektórych uwag autorki.
Nie będę streszczać każdego z rozdziałów. Nie ma to większego sensu. Pozwolę sobie zwrócić uwagę na to, co w książce spodobało mi się najbardziej. Słyszeliście kiedyś o "efekcie aureoli"? Ja przyznaję, że nigdy się z tym nie spotkałam. Ciekawi o co chodzi? Już tłumaczę. Każdemu z nas zdarza się robić zakupy w supermarkecie i zapewne większości z nas zdarzyło się kiedyś, że podeszła pani z tacką, na której stały smakołyki. Według autorki słuchać wtedy anielskie trąby. Jak można nie zjeść darmowego jedzenia? Po spróbowaniu czegoś takiego, przeważnie klient biegnie do półki, bierze ten towar do koszyka, choć nie próbował tego kupować i portfel cierpi. Ja na szczęście nie mam z tym problemu. Nie wszystko mogę jeść, więc grzecznie dziękuję i idę dalej. "Efekt aureoli" na mnie nie działa. Kelly McGonigal opisuje także cały mechanizm z wyprzedażami sklepowymi. Pokazuje, jak właściciele sklepów "wciskają" nam towar, którego nie potrzebujemy, ale przecież nie możemy obok niego przejść obojętnie. To nic, że nie wiemy jak działa. Z 900 zł jest przeceniony do 100. No grzech nie kupić. Czytając o tym, uśmiechałam się pod nosem. Ja nie ulegam takim pokusom, należę do ludzi lubiących odkładać pieniądze, ale mam sporo znajomych, którzy na wyprzedażach są w stanie zostawić całą wypłatę. Będę musiała im podsunąć tę książkę.
Nigdy nie paliłam papierosów, ale jeszcze do niedawna jadłam tony słodyczy. Trudno było mi zwalczyć nałóg. Odkładałam to na później i niewiele z tego wychodziło. Wszystko zmieniło się, gdy mąż przeszedł na bardzo restrykcyjną dietę. Nie chciałam mu robić przykrości, więc przestałam objadać się łakociami. Trwa to już prawie rok i całkiem dobrze się z tym czuję. Teraz może leżeć przede mną otwarta czekolada, a szanse na to, że skuszę się na kawałek, nie są zbyt duże. Kelly McGonigal pokazuje co ludzie, mający taki problem jak ja, mogą zrobić, by zwalczyć pokusę sięgnięcia po słodycze. Szkoda, że nie znałam tego sposobu wcześniej.
Tę książkę polecam wszystkim tym, którzy chcą zerwać z niezdrowymi nawykami, osobom szukającym sposobu na zmniejszenie stresu w życiu codziennym, a także rodzicom nie potrafiącym poradzić sobie z podjadającymi maluchami. To jeden z lepszych poradników, jakie czytałam. Przykłady z życia wzięte, humor, odrobina faktów - taki jest przepis na książkę, która na pewno spowoduje, że jej czytelnicy postanowią coś zmienić w swoim życiu.

Kelly McGonigal
Siła woli. Wykorzystaj samokontrolę i osiągaj więcej!
Wydawnictwo Helion
Gliwice 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi


oraz wydawnictwu




sobota, 14 marca 2015

Ewa Klepacka-Gryz, Jacek Sobol "Różowa rękawiczka. O tym, jak to, co przeżywamy, ma wpływ na to, jacy jesteśmy"


"Musisz nauczyć się odczuwać swoje ręce. Rozłóż palce i otwórz dłonie tak mocno, jak zdołasz. Widzisz? Nie możesz ich otworzyć w pełni. Masz problem z puszczeniem tego, co uważasz za swoje. Krążysz wokół poczucia bezpieczeństwa i obawy, że nie będziesz nic posiadać, że utracisz to, co uważasz za niezbędne. Zadowalasz się garścią monet, ale nie zdajesz sobie sprawy z tego, że należą do ciebie wszystkie pieniądze na tej planecie..."

Każdy z nas chciałby poznać receptę na to, jak dobrze żyć. Co robić, żeby być szczęśliwym człowiekiem. W dzisiejszych czasach żyjemy na najwyższych obrotach. Wciąż za czymś gonimy, na nic nie mamy czasu. Niewiele rzeczy nas cieszy. Wciąż coś "chcemy", musimy" i "powinniśmy". Bo tak trzeba. I już. Musimy dawać z siebie wszystko, by wykreować swój obraz jako Supermenów, którzy ze wszystkim sobie poradzą i nie mają żadnych słabości. To trudna do odegrania rola. Jeszcze pozostaje kwestia naszej przeszłości. Nie zawsze dobrej. Nieraz ponieśliśmy klęskę, zaufaliśmy nieodpowiedniej osobie, popełniliśmy błąd, którego konsekwencje ciągną się za nami. Nie jesteśmy w stanie się od tego uwolnić. Nasze traumy ruszają z nami w dalszą podróż. Żyjąc przeszłością nie żyjemy wcale. Autorzy książki próbują pokazać nam, jak możemy się od tego uwolnić, by w końcu stać się sobą.
Ewa Klepacka-Gryz i Jacek Sobol opowiadają o swoich pacjentach. W skrócie mówią nam co im dolega, z jakimi problemami przychodzą do ich gabinetów. Często z ust tych ludzi padają słowa "to moja ostatnia nadzieja, bo ja już nie wiem jak żyć". Nie zazdroszczę terapeutom odpowiedzialności, jaką biorą na swoje barki, przyjmując do siebie ludzi na zakręcie życiowym. Nie każda terapia kończy się szczęśliwie po kilku spotkaniach. Dotarcie do źródła problemu nie zawsze jest proste. Nieraz, by pomóc osobie, która zgłasza się w poszukiwaniu pomoc, trzeba cofnąć się do czasów, gdy była ona dzieckiem. Nie zawsze zdajemy sobie z tego sprawę, ale to, co złego spotkało nas w dzieciństwie może się odbijać na naszym dorosłym życiu. Wypieramy ze swojej świadomości te przykre wydarzenia, lecz one przypominają o sobie w stresujących sytuacjach. Wtedy pojawiają się nieuzasadnione z medycznego punktu widzenia bóle czy uczucie dziwnego niepokoju. Praca nad pozbyciem się tej traumy jest pierwszym krokiem do poprawy samopoczucia i odzyskania wiary we własne siły.
Książka ma 28 krótkich rozdziałów. Każdy z czytelników znalazłby chociażby jeden dla siebie. Różowa rękawiczka zmusza do rozmyślań na temat własnego życia. Czytelnik zaczyna zastanawiać się jak on radzi sobie w sterujących sytuacjach: czy podchodzi do nich ze spokojem, czy może czuje niepokój, coś go boli i jest przygnębiony. Sama kiedyś znalazłam się w trudnym momencie w życiu i korzystałam z pomocy specjalistów, by dojść do siebie po przykrych wydarzeniach. W trakcie lektury przypomniałam sobie moje zmagania z nerwicą i bólami brzucha, których nie potrafiły złagodzić żadne leki. Ten etap mam na szczęście za sobą, ale w pełni rozumiałam sytuację, w jakiej znaleźli się pacjenci. Z niektórymi nawet miałam wiele wspólnego.
Na końcu niektórych rozdziałów znajdują się ćwiczenia, które mają za zadanie pomóc w zbliżeniu się do swojego "ja". Są bardzo proste do wykonania i nie wymagają nieludzkiego wysiłku. Myślę, że warto spróbować je zrobić.
Komu mogłabym polecić tę książkę? Wszystkim tym, którzy "chcą być bliżej siebie", mają jakiś problem i szukają jego rozwiązania. Podejrzewam, że okładka przyciągnie do siebie w większości czytelniczki płci żeńskiej (ja jestem nią zachwycona, chociaż nie przepadam za kolorem różowym), ale i panowie znajdą w niej coś dla siebie. Nie mówię, że ta lektura odmieni od razu życie osoby, która sięgnie po Różową rękawiczkę, ale może przyniesie odpowiedzi na pytania, które z jakiegoś powodu od dawna były bez odpowiedzi. Mnie dostarczyła nie tylko przyjemności z lektury, ale także przyniosła spokój, którego potrzebowałam. Oby i komuś jeszcze pomogła. Tego sobie i wam życzę.

Ewa Klepacka-Gryz, Jacek Sobol
Różowa rękawiczka
Wydawnictwo Helion
Gliwice 2015

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi


Oraz wydawnictwu



piątek, 13 marca 2015

Lisa Scottoline "Cicho sza"


Zastanawialiście się kiedyś ile bylibyście w stanie poświęcić, żeby uchronić swoje dziecko przed tarapatami? Co wolelibyście zrobić: budować jego życie na kłamstwie, czy pozwolić mu ponieść konsekwencje czynów, jakich się dopuścił? 
Małe dzieci - mały kłopot. Duże dzieci - duży kłopot. I to jeszcze jaki. Jake Buckman nie ma najlepszych relacji ze swoim nastoletnim synem. Pracował całymi dniami, by zapewnić Ryanowi godne życie, jednak nie miał zbyt dużego udziału w jego wychowaniu. W końcu postanawia to zmienić. Chcąc pokazać, że jest "fajnym" tatą, pozwala nieletniemu synowi prowadzić samochód. Dochodzi do tragedii. Ryan potrącił śmiertelnie człowieka. Jake podejmuje decyzję, która na zawsze zmienia życie całej rodziny. Dzięki, a może raczej przez ten wypadek, ojciec i syn zbliżają się do siebie. Jednak nie tego oczekiwał Jake. Chciał uczestniczyć w życiu Ryana, a nie pomagać mu w ukrywaniu tajemnicy, która może zniszczyć jego przyszłość.
Tę książkę pochłonęłam w dwa wieczory. Byłam bardzo ciekawa tego, jak potoczą się losy bohaterów. Nie sposób było się nudzić. Akcja stopniowo przyspieszała. Czytając końcówkę, byłam wciśnięta w fotel. Nie potrafiłam przewidzieć jak zakończy się ta opowieść. Po odłożeniu książki w mojej głowie pojawiły się pytania, co ja byłabym w stanie zrobić z miłości do dziecka. Jake popełnił błąd, który pociągnął za sobą koszmarne konsekwencje. Chcąc stać się przyjacielem syna, zapomniał o tym, że jest przede wszystkim jego ojcem i nie może spełniać każdej jego zachcianki. Powiedzenie dziecku "nie" nie jest równoznaczne z powiedzeniem mu "nie kocham cię". Wręcz przeciwnie - nie pozwalam ci na coś, bo cię kocham i boję się, że może stać ci się coś złego, a jestem za ciebie odpowiedzialna i nie daruję sobie, jeśli zrobisz sobie lub komuś krzywdę. Jake nie pojmował rodzicielstwa w ten sposób. Próbował nadrobić stracony czas za wszelką cenę. Szkoda tylko, że zapłaciła ją niewinna osoba.
Drażniła mnie matka Ryana, Pam. Z jednej strony nie dziwię jej się, że miała pretensje do męża za to, że był nieobecny w wychowaniu syna. Chłopak potrzebował nie tylko pieniędzy, które ojciec przynosił do domu, lecz także jego obecności, bliskości. Widać było przepaść między nimi. Z drugiej strony, zawsze na nerwy działają mi matki, które uważają, że tylko one wiedzą co jest najlepsze do dziecka i nikogo innego do niego nie dopuszczają. Pam nie była święta i bardzo zdenerwowało mnie to, jak zachowała się w stosunku do męża. Aż miałam ochotę wejść do książki i osobiście jej o tym powiedzieć.
Komu mogę polecić tę książkę? Rodzicom i wszystkim tym, którzy chcą mieć w przyszłości dzieci. Myślę, że nastolatkowie nie potrafiący się dogadać z rodzicami też znajdą coś dla siebie. Może i nie jest to literatura wysokich lotów, ale warto zapoznać się z tą książką, by samemu sobie odpowiedzieć na pytanie, czy są granice rodzicielskiej miłości. A jeśli tak, to gdzie one się znajdują.

Lisa Scottoline
Cicho sza
Wydawnictwo Prószyński i S-ka
Warszawa 2015

czwartek, 12 marca 2015

Mira Grant "Przegląd Końca Świata: Deadline"


"Jest jedna rzecz, w którą zawsze będę wierzył - ludzie zawsze potrafią pogorszyć sytuację. Nieważne, jak jest źle, oni chętnie pogrążą się nawzajem. Czasami zastanawiam się, czy nie byłoby lepiej, gdybyśmy pozwolili zombiakom wygrać.
Shaun Mason"

Gdyby ktoś jeszcze kilka miesięcy temu powiedział mi, że będę czekać na kolejną część cyklu o zombie, nie uwierzyłabym mu. Mira Grant dokonała jednak rzeczy niezwykłej. Oczarowała mnie stworzonym przez siebie światem, w którym ludzie walczą o to, by nie stać się posiłkiem dla wygłodniałych zombie. Udało jej się to zrobić, bo te monstra są tylko tłem dla akcji. Nie wiem, czy przebrnęłabym przez opowieść o tym, jak grupa śmiałków ucieka z resztkami amunicji przed coraz większą grupą nieumarłych chcących ich pożreć. To byłoby chyba ponad moje siły. Mira Grant skupiła się na czymś zupełnie innym. Pokazała świat, w którym żądzą korporacje mające za nic dobro jednostek. Ważne jest tylko to, by zombie nie wgryzły się w tyłki tym, którzy zajmują najwyższej stanowiska. A że umrze wielu ludzi i niektóre tereny zamienią się w pobojowiska? Kto by się takimi rzeczami przejmował?
Deadline jest II częścią Przeglądu Końca Świata, kontynuacją Feed. Wydarzenia z I części sprawiły, że Shaun Mason przypomina wrak człowieka. Przestał wyruszać w teren i stracił chęć do życia. Nie bawi go już drażnienie zombie i bycie szefem innych pracowników Przeglądu Końca Świata. Wszystko zmienia się, gdy w jego drzwiach staje naukowiec uznany oficjalnie za zmarłego. Dochodzi do wybuchu kolejnej epidemii. To nie może być przypadek.
Okazuje się, że fakt o nie powstaniu z martwych naukowca nie jest wcale taki straszny. Zdecydowanie bardziej przerażające jest to, jaką wiedzę posiada. Jednak podjęcie próby uratowania ludzkości nie jest takie proste. Co innego walczyć z bezmózgimi zombie, a co innego z inteligentnymi ludźmi niekoniecznie chcącymi poprawy sytuacji. Zastanawiacie się co z tego wyniknie? Zapraszam w takim razie do lektury.
Wszyscy ci, którzy czytali Feed będą wiedzieli dlaczego to Shaun jest teraz narratorem. Ucieszyło mnie to, że Mira Grant nie zrezygnowała z narracji pierwszoosobowej. Obserwowanie świata oczami bohatera lepiej wprowadza czytelnika w akcję. Przynajmniej takie jest moje zdanie.
Autorka stanęła na wysokości zadania. Deadline jest nie tylko kontynuacją Feed, ale przede wszystkim lekturą, która wciska w fotel. Im bardziej zagłębiałam się w akcję, tym szerzej otwierały się ze zdumienia moje oczy. W życiu nie przypuszczałabym, że można prowadzić takie eksperymenty mające na celu ukrócenie apokalipsy zombie.
Końcówkę Feed czytałam niemalże z łzami w oczach. Nie mogłam pogodzić się z tym, co spotkało Georgię. Liczyłam na to, że w Deadline Shaunowi uda się znaleźć winnego i pomścić siostrę, a tymczasem sprawy się skomplikowały. I to jak. Do tej pory nie udało mi się zebrać szczęki z podłogi po przeczytaniu zakończenia. Czegoś takiego się nie spodziewałam. Nie mogę się już doczekać lektury ostatniej części cyklu. Mam nadzieję, że wszystko się wyjaśni, bo w tym momencie śmiało mogę powiedzieć, że wiem, że nie wiem nic. Chociaż nie, wiem jedno, Deadline bije Feed na głowę. Oby i Blackout mnie nie zawiódł. Wypatrujcie wieści na ten temat.

Tymczasem koniec przekazu na żywo.

Mira Grant
Przegląd Końca Świata: Deadline
Wydawnictwo Sine Qua Non
Kraków 2013

Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję wydawnictwu


środa, 11 marca 2015

Robert Masello "Krzyż Romanowów"


Książki z historią w tle są moją, drugą po powieściach ze zbrodnią w tle, miłością. Wpływ na to miała moja starsza siostra, która z wykształcenia jest historykiem i od małego podsuwała mi taką tematykę do czytania. Chociaż moje serce należy do średniowiecza i do tego, co działo się na początku XX wieku podchodzę z dużą rezerwą, postanowiłam dać szansę tej książce. Zafascynował mnie jej opis. Zapraszam do podróży do carskiej Rosji, skąd przeniesiemy się na mroźne ziemie wyspy Świętego Piotra.
Pierwsza połowa XX wieku. Zdesperowana młoda kobieta wydostaje się na brzeg arktycznej wyspy. Z ojczyzny zabrała ze sobą niewiele: mroczny sekret i wysadzany szmaragdami krzyż. Sto lat później działania ludzi sprawiają, że te same tereny stają się kolebką mogącą raz na zawsze położyć kres ludzkości. Co takiego stało się na wyspie Świętego Piotra prawie wiek temu? Kim była tajemnicza kobieta? Jakie znaczenie ma krzyż, który ze sobą miała? Tego wszystkiego dowiecie się podczas lektury.
Każdy z nas uczył się na historii o tym, że ostatni car Rosji, Mikołaj II Romanow został zamordowany wraz z rodziną 17 lipca 1918 roku. Autor książki także opowiada tę historię. Wspomina również o powiązaniach Romanowów z Rasputinem. O nim zapewne też słyszeliście. Rzekomy mnich, faworyt żony cara Mikołaja, którego niezwykle trudno było zabić, gdy zaczął przeszkadzać monarchistom. Mastello i o tym wspomina. Jednak opowiedziana przez niego historia różni się od tego, co mówiono nam w szkole. Czym? Chciałabym powiedzieć, ale wtedy popsuję Wam niespodziankę. Mogę tylko powiedzieć, że zamach na carską rodzinę nie poszedł tak, jak planowano. Więcej zdradzić nie mogę.
Akcja książki dzieje się nie tylko w carskiej Rosji. Jednocześnie jesteśmy świadkami tego, co dzieje się na mroźnych terenach Arktyki. Ludzkości grozi zagłada. Zmiany klimatyczne spowodowały osunięcie się klifu i wyrzucenie do morza trumny skrywającej ciało osoby zmarłej na hiszpankę. Jest spora szansa, że wirus przetrwał i może się rozprzestrzenić, niosąc ze sobą krwawe żniwo. Pozostaje tylko pytanie: kto będzie szybszy: ludzie próbujący zdusić chorobę w zarodku czy śmiercionośny wirus rozwijający się w zastraszającym tempie?
Przyznam szczerze, że zdecydowanie bardziej podobały mi się fragmenty dotyczące carskiej Rosji niż to, co działo się pod koniec XX wieku. Tamten świat bardziej mnie oczarował, co nie znaczy, że w niedalekiej przeszłości się nudziłam. Tego nie mam na myśli. Po prostu moja miłość do historii wygrała z zagrożeniem epidemii.
Jeśli lubicie mroczne tajemnice ukryte w zakamarkach historii, jej alternatywne wersje oraz dreszczyk emocji - sięgnijcie po tę książkę, na pewno nie będziecie się z nią nudzić. I nie zrażajcie się tym, że ma prawie 600 stron. Przejdziecie przez nie zanim się obejrzycie :)

Robert Masello
Krzyż Romanowów
Wydawnictwo Feeria
Łódź 2013

poniedziałek, 9 marca 2015

Poniedziałki ze zbrodnią w tle: #1 Harlan Coben "Nie mów nikomu"


Moi Kochani!
Od bardzo dawna zastanawiałam się, co mogę zmienić w funkcjonowaniu Czytelni. Działa już od ponad pół roku, więc nadszedł czas na wprowadzenie nowości. Czytam wiele powieści ze zbrodnią w tle, więc postanowiłam wprowadzić na moim blogu cykl "Poniedziałki ze zbrodnią w tle". Dlaczego akurat poniedziałki? Nie przepadam za tym dniem tygodnia. Po weekendzie trzeba wrócić do rutyny i wtedy mam ochotę kogoś zamordować. Nic nie działa na mnie tak kojąco jak powieść, w której trup ściele się gęsto. Swoją metodą na odreagowanie stresów związanych z powrotem do codzienności, chcę podzielić się z Wami. Może i Wam pomoże :)
Co będzie się pojawiało w cotygodniowym cyklu? Literatura ze zbrodnią w tle. Zarówno ta starsza, jak i nowości. W zależności od tego, co wpadnie mi akurat w ręce. Tyle słowem wstępu. Poniedziałki ze zbrodnią w tle uważam oficjalnie za rozpoczęte :)

Harlan Coben jest moim mistrzem od ładnych kilku lat. Byłam nastolatką, gdy wypożyczyłam jego pierwszą książkę. Od tej pory darzę go wielką miłością i mam prawie całą kolekcję jego powieści. Nie mów nikomu była właśnie tą pierwszą książką. Lubię do niej wracać co jakiś czas.
Wyobraźcie sobie, że Wasz mąż/żona na Waszych oczach zostaje porwany przez seryjnego mordercę. Nie możecie nic zrobić, by go/ją uratować. Żyjecie z dnia na dzień i nie potraficie pogodzić się z jego/jej śmiercią. Nagle ktoś wysyła Wam wiadomość, że on/ona żyje i ma się dobrze, ale Wy nie możecie nikomu o tym powiedzieć. Nie do pomyślenia, prawda? Jak utrzymać w tajemnicy to, że ukochana osoba żyje i nie spróbować jej odnaleźć?
Minęło 8 lat od dnia, w którym seryjny morderca zabił żonę pediatry, Davida Becka, Elisabeth. Mężczyzna nie potrafi jednak o niej zapomnieć. Niespodziewanie otrzymuje dowód sugerujący, że ukochana jednak żyje. Lekarz nie jest w stanie w to uwierzyć. Przecież ciało kobiety zostało zidentyfikowane i nie było mowy o pomyłce. Choć autor wiadomości prosi, by nie mówił o tym nikomu, on postanawia rozwikłać zagadkę, nie zważając na adnotację "nie mów nikomu" umieszczoną w wiadomości. Dotarcie do prawdy nie jest wcale takie łatwe, wymaga otwarcia nie do końca wyleczonych ran. Co przyniosą mu poszukiwania ukochanej? Tego dowiecie się podczas lektury.
Do tej pory pamiętam to, gdy czytałam tę książkę po raz pierwszy. Chodziłam do szkoły średniej, miałam się uczyć i schowałam Nie mów nikomu do podręcznika od angielskiego, żeby mama nie doczepiła się do mnie, że robię coś innego. Nie potrafiłam oderwać się od lektury. Harlan Coben od samego początku stopniowo budował napięcie. Zwrot akcji następował zawsze wtedy, gdy już byłam przekonana, że wszystko wiem i udało mi się rozwiązać zagadkę.
Autor w mistrzowski sposób połączył przeszłość z teraźniejszością. Retrospekcje w żaden sposób nie wpływają na przebieg akcji. A dzieje się sporo. Obserwujemy nie tylko to, co dzieje się z Davidem, ale także z jego siostrą, jej partnerką i kilkoma innymi postaciami, które nie przez przypadek pojawiły się na kartach Nie mów nikomu. Tę książkę znam prawie na pamięć, ale uwielbiam ją czytać. Dzięki niej zaszczepiłam miłość do Cobena mojemu mężczyźnie, dzieci kiedyś też będę pewnie nią katować :)
Kapitalne zakończenie, tajemnice z przeszłości, bohaterowie, których nie da się nie pokochać, nagłe zwroty akcji, prosty język i dialogi, przy jakich czasami trudno się nie uśmiechnąć, napięcie nie pozwalające oderwać się od lektury - to składniki na idealny thriller. Jeśli jeszcze nie znacie tej książki - zapoznajcie się z nią. Nie pożałujecie ani sekundy, którą spędzicie Davidem i jego bliskimi. Gwarantuję to Wam.

Harlan Coben
Nie mów nikomu
Wydawnictwo Albatros
Warszawa 2012