"Pamiętam jak jeden z lekarzy ostrzegł mnie: 'U kresu swych dni Pani córka będzie już tylko bijącym sercem'. Wówczas te słowa wydawały mi się przygnębiające (...). Dziś rozumiem te słowa na własny sposób. Nieznacznie modyfikuję je do własnych potrzeb. Z dumą stwierdzam, że rzeczywiście u kresu swych dni Thais była jednym, wspaniałym, bijącym sercem. Sercem pojmowanym nie tylko jako niezależny od woli człowieka organ wewnętrzny, lecz sercem żywym, uniwersalnym symbolem miłości."
Nie mam jeszcze dzieci, ale gdybym miała córkę, na pewno chciałabym patrzeć na to, jak dorasta, pierwszy raz idzie do szkoły, spełnia swoje marzenia. Byłabym szczęśliwa, gdyby opowiedziała mi o miłości, a potem pozwoliła mi uczestniczyć w przygotowaniach do ślubu. Służyłabym jej pomocą przy dzieciach i oddałabym wszystko, żeby była po prostu w życiu szczęśliwa. Nie wyobrażam sobie tego, że pewnego dnia mogłabym pójść z nią do lekarza i usłyszeć, że ona umiera, a ja w żaden sposób nie jestem w stanie jej pomóc. Moje serce pękłoby z żalu, bo to dzieci powinni pochować swoich rodziców, nie na odwrót.
Anne-Dauphine Julliand to mieszkająca we Francji dziennikarka, która 29 lutego bierze sobie dzień wolnego od wszystkich zajęć. To dla niej wyjątkowa data. Nie tylko dlatego, że występuje w kalendarzu raz na cztery lata. tego dnia przyszła na świat jej córeczka Thais, u której w wieku dwóch lat wykryto leukodystrofię metachromatyczną, genetyczną chorobę układu nerwowego, polegającą na tym, że chora na to osoba z dnia na dzień traci zdolność chodzenia, mówienia, samodzielnego wykonywania najprostszych rzeczy. Powoli staje się bezwładną roślinką, która w końcu usycha. Nie sposób powstrzymać tego procesu. Thais przeżyła trzy lata i dziewięć miesięcy. Jej śmierć nie była jednak jedyną tragedią, która dotknęła rodzinę Julliandów. Młodsza siostra dziewczynki, Azylis także urodziła się z wyrokiem śmierci.
Zastanawiacie się pewnie co takiego można robić przez jeden dzień, że materiału starczyło na napisanie książki. Nieco obawiałam się tego, że przyjdzie mi czytać o tym, jak to autorka wstała rano z łóżka, zjadła śniadanie, ubrała się, coś tam zrobiła, poszła na cmentarz, popłakała i poszła spać. Chociaż Wyjątkowy dzień opisuje część z wymienionych przeze mnie czynności, robi to w niesamowity sposób. Podczas codziennych zajęć matce towarzyszy wspomnienie Thais. Kobieta wspomina spędzone wspólnie chwile, radości oraz smutki, a po południu umawia się z mężem, by podczas uroczystego obiadu świętować urodziny zmarłej córeczki.
Podziwiam to małżeństwo za miłość. Wiele rodzin rozpada się, gdy okazuje się, że dziecko jest śmiertelnie chore. Rodzice zapominają o tym, że muszą poświęcić się nie tylko umierającej pociesze, lecz także sobie nawzajem. Żyjąc obok siebie nie przetrwa się burzy, a przecież zawsze lepiej mieć w trudnych chwilach przy sobie kogoś bliskiego. Pełna uznania jestem także dla Gasparda, starszego brata Thais, który po całej sprawy podchodzi niezwykle dojrzale. Łzy płynęły mi po policzkach, gdy opowiadał młodszemu braciszkowi, Arthurowi, o Thais, której nie zdążył poznać. Wzruszyło mnie to, że wziął na siebie uświadomienie mu o jej istnieniu. Dawno nie czytałam książki o tak wspaniałej rodzinie. Spotkała ich tragedia, ale trwali przy sobie zjednoczeni, bo wiedzieli, że tylko wtedy są silni i mogą przeżyć wszystko.
Anne-Dauphine nigdy nie zadaje pytania "dlaczego nas to spotkało". Przyjmuje każde doświadczenie z pokorą i szuka w nim nauki na przyszłość. Pokazuje, że powinniśmy być wdzięczni za każdą daną nam chwilę, bo życie jest bardzo krótkie, dlatego trzeba czerpać z niego garściami. Ta cienka lektura zaserwowała mi sporą dawkę emocji. Nawet teraz, podczas pisania tej recenzji, na mojej twarzy pojawiły się łzy. To piękna i wzruszająca lektura. Uczy nie tylko miłości, ale także radości z małych rzeczy. Myślę, że powinien się z nią zapoznać każdy rodzic. Taka lekcja na pewno na długo pozostanie w pamięci. Ja w każdym razie szybko o niej nie zapomnę.
Anne-Dauphine Julliand
Wyjątkowy dzień
Wydawnictwo Święty Wojciech
Poznań 2015
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi
oraz wydawnictwu
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuńlubię czasem takie "obciążające emocjonalnie" książki, zaraz ją dodam do listy!
OdpowiedzUsuńMuszę przyznać, że nie słyszałam o niej wcześniej, ale cieszę się, że tutaj trafiłam i przeczytałam Twoją recenzję, bo wiem, że sięgnę po tą książkę... Zdecydowanie. Chociażby dlatego, że na pewno jest emocjonalna i tak, jak napisałaś - wzrusza. Dodatkowo opisująca problem, który przecież może dotknąć każdego z nas - bo nigdy nie wiemy co nas spotka, nie myślimy o tym, póki wszystko jest dobrze, a my żyjemy w zdrowej rodzinie... Zapisuję tytuł, koniecznie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam,
A.
http://still-changeable.blogspot.com - będzie mi miło, jeśli zajrzysz. :)
Na pewno warto przeczytać. Będę miała tę ksiażkę na uwadze.
OdpowiedzUsuńmyślę ze warto przeczytać , może sama się skuszę ;) http://creamshine.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńCzytałam niedawno tę książkę i płakałam jak bóbr.
OdpowiedzUsuńO tej książce już słyszałam, wydaje się bardzo emocjonalna i warta przeczytania ;)
OdpowiedzUsuńTa książka wywołuje na pewno sporo refleksji. Chętnie przeczytam :)
OdpowiedzUsuńBardzo chciałabym przeczytać tę książkę. :)
OdpowiedzUsuń