"Nie zawracajcie sobie głowy Stiegiem Larssonem, Kallentoft jest lepszy" - tak na okładce reklamuje siódmy już tom przygód komisarz Malin Fors krytyk literacki, Magnus Utvik. Czy miał rację? Przekonajcie się sami.
Córka Malin, Tove, pracuje jako opiekunka w domu starców. Lubi swoją pracę oraz pensjonariuszy, którymi się zajmuje. Keruben wydaje się miejscem przyjaznym dla ludzi w podeszłym wieku. Są dobrze traktowani, nikt nie poniża ich ze względu na to, że starość powoli odbiera im samodzielność. Pewnego dnia Tove znajduje zwłoki jednego z nich. Mężczyzna powiesił się na dzwonku przyzywającym pielęgniarki. Wszystko wskazuje na to, że Konrad popełnił samobójstwo, jednak ci, którzy go znali, twierdzą, że to niemożliwe. On kochał życie i nie wybierał się jeszcze na drugą stronę. Sekcja zwłok potwierdza podejrzenia, że staruszek został zamordowany. Kto mógł chcieć śmierci schorowanego pensjonariusza z domu starców? Tego dowiecie się podczas lektury.
Jak już wspomniałam, Duchy wiatru to siódma książka napisana przez Monsa Kallentofta, lecz wszyscy ci, którzy nie mieli do czynienia z poprzednimi częściami cyklu, spokojnie mogą sięgnąć po opisywaną przeze mnie lekturę. Co prawda autor robi aluzje do przeszłości, ale nie wpływają one zbytnio na przebieg akcji.
Mons Kallentoft został porównany ze Stiegiem Larssonem. Jak dla mnie jest to pomyłka. Uwielbiam trylogię Millenium, mam ją w domu i nie widzę żadnego podobieństwa między tymi dwoma pisarzami. O, pardon, łączy, a właściwie łączyło ich, bo Larsson już nie żyje, szwedzkie obywatelstwo. Nic poza tym. Obaj pisali o czymś zupełnie innym. Podejrzewam, że znane nazwisko pojawiło się na okładce tylko po to, by przyciągnąć potencjalnych czytelników, gdyż Malin oraz jej kolegom z komisariatu do Mikaela Blomkvista i Lisbeth Salander bardzo daleko.
Co prawda akcja książki nieco się dłuży, pojawiają się momentami niepotrzebne zapychacze. Nie lubię czytać o wewnętrznych przemyśleniach bohaterów, które nijak mają się do sprawy. W Duchach wiatru pojawia się zmarły Konrad. Jest jednym z narratorów. Jego wypowiedzi są oznaczone kursywą. W żadnej z dotychczas przeczytanych książek nie spotkałam się z takim głosem zza światów. Jest to pewna nowość. Jednych czytelników denerwuje, inni są nią zachwyceni. Ja podchodzę do tego bez większych emocji. Momentami wynurzenia Konrada mnie irytowały, ale w gruncie rzeczy dobrze wpasowały się w całość utworu.
Nieco drażniło mnie też to, że nie było w tekście tłumaczenia do obcych wyrażeń. Nie każdy jest poliglotą i to, co dla jednych jest jasne jak słońce, dla drugich może być zupełnie niezrozumiałe. Dobrze, że wyróżniono je z tekstu, ale jeszcze lepiej byłoby, gdyby zostały przetłumaczone.
Duchy wiatru to moje drugie spotkanie z Monsem Kallentoftem. Czy zdecyduję się na kolejne, nie mam pojęcia. Po tej lekturze czuję rozczarowanie. Wiele osób zachwyca się nią, wychwala nagły zwrot akcji pod koniec książki, a ja przyznam, że praktycznie od początku wiedziałam kto zabił. Brakowało mi fałszywych tropów, napięcia. Wszystko było dla mnie oczywiste. Śledztwo można było rozwiązać zanim jeszcze na dobre się zaczęło, ale o czym wtedy zostałaby napisana książka?
Plus muszę jednak przyznać autorowi za opisanie tego, co dzieje się w domach opieki. Miejsce, w którym azyl mają znaleźć ludzie starsi, schorowani i samotni, staje się maszynką do robienia pieniędzy. To okrutne. Czytając o losie brata Malin zastanawiałam się, jak można stać się tak wyzutym z wyrzutów sumienia potworem, by zacząć zarabiać na krzywdzie innych. Coś tak nieludzkiego nie powinno mieć miejsca. Niestety, życie jest brutalne i to, co opisano w Duchach wiatru niejednokrotnie dzieje się naprawdę. Aż strach odpowiedzieć sobie na pytanie ile warte jest życie starszych ludzi w społeczeństwie dążącym do sprywatyzowania domów opieki...
Mons Kallentoft
Duchy wiatru
Dom Wydawniczy REBIS
Poznań 2015
Za udostępnienie egzemplarza recenzenckiego dziękuję portalowi
oraz wydawnictwu