Debra Dean "Świat w lustrze"


"- Mówią, że jestem szalona.
- I jak pani to skomentuje?
- Byłoby mi to na rękę.
- Proszę odpowiadać z szacunkiem. Jest pani szalona czy nie?
Podniosła na niego wzrok.
- Rozum mówi mi, że mąż mój i dziecko nie żyją. Pragnęłabym mieć mniej rozumu."

Nie wiem jak u Was, ale u mnie za oknem zima pełną parą. Jeśli nie macie nic przeciwko, zapraszam w podróż do czasów XVIII-wiecznej pokrytej śniegiem carskiej Rosji, gdzie żyła kiedyś pewna święta, o istnieniu której nie miałam pojęcia, dopóki nie sięgnęłam po Świat w lustrze.
Szlachetnie urodzona Ksenia była niepoprawną marzycielką, która przy dokonywaniu życiowych wyborów kierowała się sercem. Wyszła za mąż za przystojnego gwardzistę, śpiewaka carskiego chóru, Andrieja. Cieniem na szczęściu młodej pary kładzie się brak dziecka. Kiedy w końcu przychodzi ono na świat, Ksenia nie potrafi się z tego cieszyć. Ciągle drży o zdrowie najbliższych. Jej obawy sprawdzają się. Kobieta traci rodzinę. Popada w żałobę i przechodzi metamorfozę, która na zawsze odmieni życie, jakie dotychczas prowadziła. Odsuwa się od najbliższych, rozdaje majątek biednym i powtarza wszystkim, że jest swoim nieżyjącym mężem. W końcu znika w nieznanych okolicznościach, by odnaleźć się po latach. Powraca jako prorokini i uzdrowicielka. Wzbudza to podejrzenia carycy Katarzyny, która zaczyna widzieć w niej zagrożenie.
W książce tę historię opowiada nam kuzynka Kseni, Daria "Dasza" Mikołajewna. Wraz z nią obserwujemy jak Ksenia dorasta, wychodzi za mąż, zostaje matką, a potem traci wszystko, by na pewien czas zniknąć ze sceny. Opowieść o życiu rosyjskiej świętej nie zajmuje centralnego miejsca w powieści. Zdecydowanie więcej jest tu Daszy. To jednak w niczym nie ujmuje wartości żywotu Kseni. Autorka trzymała się prawdziwych wydarzeń, nie przypisywała świętej rzeczy, których nie dokonała. Sprawdziłam to. Niestety, nie odnalazłam informacji na temat Daszy, więc podejrzewam, że mogła zostać wymyślona na potrzeby książki.
Świat w lustrze to magiczna opowieść idealna na tę porę roku. Opowiada nie tylko o żywocie świętej kobiety, ale także o miłości, oddaniu i szaleństwie. Niesie ze sobą coś więcej niż tylko szeregi słów układających się w zdania. Przypomina o tym, że nasze życie to koło fortuny, które w każdej chwili może się obrócić. Dziś mamy wszystko, by za moment nie mieć nic. Zapewniam Was, że podróż do carskiej Rosji przyniesie Wam wiele wzruszeń i okazji do zastanowienia się nad pewnymi sprawami. Polecam.

Debra Dean
Świat w lustrze
Wydawnictwo Świat Książki

Lisa Genova "Motyl"


"Choroba Alzheimera była zupełnie inną bestią. Nie istniała żadna broń, którą można by ją było pokonać. Przyjmowanie Ariceptu oraz Namendy było niczym próba ugaszenia rozszalałego pożaru przeciekającym pistoletem na wodę"

Kiedy popatrzyłam na okładkę tej książki i zobaczyłam słowa "Powieść, której nie zapomnisz", miałam mieszane uczucia. Z doświadczenia wiem, że nie zawsze to, co jest napisane na okładce pokrywa się z treścią czytanej lektury. Tu wszystko zgadza się w 100 %.
Motyl przedstawia historię pięćdziesięcioletniej doktor Alice Howland, naukowca wykładającego psychologię na Harvardzie. Jest kobietą sukcesu - szanują ją studenci i pracownicy, ma wspaniałego męża, odchowane dzieci, dowiaduje się, że prawdopodobnie niedługo zostanie babcią. Jednak w jej życiu zaczyna dziać się coś niedobrego. Pojawiają się problemy z pamięcią. Początkowo wydaje się, że to nic poważnego. Każdemu zdarza się zapomnieć gdzie położył ładowarkę albo nie móc sobie przypomnieć jakiegoś słowa. Z biegiem czasu Alice zaczyna miewać coraz większe problemy z pamięcią. Wtedy udaje się na konsultację do lekarza. Nie przypuszcza, że usłyszy od niego wyrok oznaczający koniec dotychczasowego życia. Okazuje się, że kobieta ma początkowe stadium choroby Alzheimera. Alice zdaje sobie sprawę, że musi zrobić wszystko, by jak najdłużej być samodzielną. Dba o to, żeby mieć jak najwięcej wspomnień, gdy choroba na dobre zagości w jej życiu.
Ta powieść to nie tylko opowieść o walce z postępującym Alzheimerem. To studium pokazujące zmiany zachodzące zarówno w życiu Alice, jak i jej bliskich. Dawno nie czytałam tak dobrej opowieści o miłości oraz wsparciu ze strony najbliższych. Przyznam, że fragment, w którym kobieta wygłaszała swoje przemówienie już po rozpoznaniu choroby, wywarł na mnie ogromne emocje i po moich policzkach popłynęły łzy.
Niezwykle istotny jest tytuł książki. W oryginale brzmi on Still Alice. Pokazuje to, że chociaż kobieta cierpi na zaburzenia pamięci, nadal jest tym samym człowiekiem. Może i nie pamięta zbyt wiele faktów dotyczących swojej przeszłości, ale wciąż jest żoną, matką i naukowcem. Choroba odebrała jej tylko pamięć o tym, bliscy z nią pozostali. Nie opuścili jej, choć nie było im łatwo przejść do życia codziennego z chorobą Alice. Wydźwięk polskiego tłumaczenia tytułu poznajemy dopiero w trakcie lektury, lecz przyznam, że jest ono niezwykle trafne.
Na końcu książki znajduje się wywiad z autorką, z którego możemy się dowiedzieć co spowodowało, że napisała Motyla. To bardzo duży plus.
Książkę czyta się szybko, choć pojawiają się medyczne terminy. Nie wpływa to jednak w żaden sposób na zrozumiałość tekstu. Podziwiam autorkę za to, że potrafiła prostymi słowami opowiedzieć o tak trudnym problemie. Lisa Genova nie tylko uświadamia nam czym jest choroba Alzheimera. Pokazuje, że choruje nie tylko osoba nią dotknięta, ale także jej rodzina. Znam kilka osób zmagających się z tą chorobą, lecz dopiero ta lektura otworzyła mi oczy na wiele aspektów z nią związanych. Kojarzyłam Alzheimera z osobami starszymi. Jakoś nie dopuszczałam do siebie myśli, że może ona dotknąć także młodych ludzi. Motyla z czystym sercem polecam każdemu. To trudna tematyka, ale warto się z nią zapoznać. Na pewno pozostanie w Waszej pamięci na długo, a takie książki zasługują na uwagę.

Lisa Genova
Motyl
Wydawnictwo Filia

P.S. Moi drodzy! To jest ostatnia moja recenzja przed zbliżającymi się świętami. Mam na głowie przeprowadzkę, później wyjeżdżam i nie będę miała czasu ani głowy do zaglądania tutaj. Z tej okazji wszystkim czytelnikom obchodzącym święta życzę wszystkiego dobrego. Wielu książek pod choinką, chwil spędzonych nie tylko z lekturą pod kocem, ale także w gronie rodzinnym. Odpoczynku od codziennej gonitwy i dużo zdrowia. Trzymajcie się mocno, postaram się tu jak najszybciej wrócić.
Pozdrawiam Was gorąco!
Wesołych Świąt życzy autorka bloga
Zaczytana bez pamięci :)

Agnieszka Turzyniecka "Dziewczynka z balonikami"


"Na wszystkich pani rysunkach są małe dzieci. Na większości z nich znajduje się mała dziewczynka. To pani jest tą dziewczynką, która szuka akceptacji i miłości. Pani Marleno, proszę pozwolić jej dorosnąć. Niech pani zwróci uwagę, że ta dziewczynka jest zawsze uśmiechnięta. Ale pani już nie jest dzieckiem. Najwyższy czas, żeby stać się uśmiechniętą kobietą."

W naszej kulturze zaburzenia psychiczne należą do tematów tabu. Nie mówi się o nich otwarcie. Jeśli ktoś ma problem takiej natury, stara się to za wszelką cenę ukryć, by nie dać ludziom powodów do wytykania palcami. Tej kwestii nie bała się poruszyć w swojej książce Agnieszka Turzyniecka.
Główna bohaterka, mieszkająca w Niemczech młoda Polka, Marlena od dzieciństwa boryka się z zaburzeniami maniakalno-depresyjnymi, które wywołują skłonności samobójcze. Nawrót choroby zmusza ją do zasięgnięcia porady psychiatrycznej. Dziewczyna trafia do szpitala psychiatrycznego. Kolejna próba samobójcza sprawia, że zostaje przeniesiona do najcięższego oddziału, gdzie jest nieustannie obserwowana. W końcu na własną prośbę zostaje wypisana ze szpitala. Jednak czy uda jej się odnaleźć w świecie, przed którym tak długo uciekała?
Dziewczynka z balonikami to jedna z tych książek, których nie można oceniać w kategoriach "dobra, zła, ciekawa, nudna". To trudna lektura, w jaką trzeba się zaangażować. Na długo pozostaje w pamięci i pozostawia po sobie ślad. Historia Marleny pokazuje jak ogromny wpływ na życie człowieka ma jego przeszłość. Jej przypadek uświadamia czytelnikom czym tak naprawdę jest depresja. To nie jest tylko chwilowa niedyspozycja czy przejściowe problemy ze znalezieniem motywacji do wstania z łóżka. To poważna choroba, która nieleczona może doprowadzić do śmierci.
Współczułam Marlenie nie tylko dlatego, że boryka się z zaburzeniami psychicznymi. Było mi jej żal, że ma tak okrutną matkę. Wyzywała córkę od najgorszych, wmawiała, że nie ma z niej żadnego pożytku. Dzieci odwróciły się od niej. W sumie trudno im się dziwić. Sama uciekłabym przed taką matką. To przerażający, ale niestety prawdziwy obraz. Niewielu o tym głośno mówi, ale przykładów takich rodzin jest w naszym świecie wiele.
Przyznaję, że to kolejna z książek, po które sięgnęłam ze względu na okładkę. Domyślałam się, że zapewne przyjdzie mi zmierzyć się z trudną lekturą, ale byłam ciekawa kim będzie ta tytułowa dziewczynka z balonikami. Nie zdradzę nic więcej oprócz tego, że w świecie Marleny pojawi się w końcu kilka kolorowych barw.
Zbliżają się święta. Nie sądzę, żeby to była dobra lektura na ten nadchodzący radosny czas. Myślę jednak, że warto zapoznać się z tą lekturą. Nie tylko poznamy historię młodej dziewczyny borykającej się z problemami, ale starającej się normalnie żyć. Będziemy też mieli okazję zrozumieć czym jest depresja i pozbędziemy się stereotypowego myślenia o niej. Tego zdecydowanie potrzebuje nasze społeczeństwo i za tę lekcję bardzo dziękuję autorce.

Agnieszka Turzyniecka
Dziewczynka z balonikami
Wydawnictwo Szara Godzina

Anna Bialer "Szczęścia tez chodzą parami"


"Lubię znać dalsze losy bohaterów, zwłaszcza jeśli są szczęśliwe, tak jak losy bohaterów tej opowieści"

Ta książka przyciągnęła mnie do siebie okładką. Sięgając po nią nie miałam pojęcia na co się piszę. To nowość na rynku literackim i opinii na jej temat nie ma w sieci zbyt wiele. Na szczęście okazało się, że piękna okładka ukrywa pod sobą równie dobrą treść.
Maria Dudek próbuje ułożyć swoje życie na nowo. Rozwiodła się z mężem, który nie był dla niej zbyt dobry, przeprowadziła się do nowego mieszkania. Ma pracę, przyjaciół, odchowane dzieci, a do szczęścia przydałby się jej jakiś mężczyzna. Kobieta rozpoczyna poszukiwania. Za namową przyjaciółki zakłada konto na portalu randkowym. Znalezienie wirtualnego księcia na białym koniu nie jest wcale takie trudne. Dobrze by było, żeby jeszcze ów rycerz w rzeczywistości nie okazał się zwykłym giermkiem na osiołku. Czytając o poszukiwaniu przez Marię mężczyzny ze snów bałam się, że cała książka będzie o tym traktowała. Nie chciałam, żeby okazało się, że trafiłam na jakieś romansidło. Takie pozycje omijam raczej z daleka. Czekała mnie jednak miła niespodzianka. Pojawia się wątek miłosny, ale na szczęście opowieść nie kręci się wokół niego. Nie jest on jednak bez znaczenia, lecz w tej sprawie już więcej nic nie powiem.
Akcja nabrała tempa. Pojawił się tajemniczy dręczyciel. Nie, to nie jest przejęzyczenie. Dręczyciel, który podrzucał kobiecie dziwne liściki i wciągnął w swoją grę córkę Marii, Laurę. Główna bohaterka postanawia zatrudnić detektywa, a raczej panią detektyw, która wyjaśni całą tę sprawę. Nie ma jednak pojęcia, że przy okazji dowie się o istnieniu dwóch mrocznych tajemnic dotyczących jej rodziny. Nie tylko wyjaśni się co stało się kilka lat temu w górach, gdy zginął mąż Weroniki, znajomej Marii. Pojawi się też wątek sensacyjny. Zaciekawieni? Zapraszam w takim razie do lektury :)
Szczęścia też chodzą parami czyta się z uśmiechem na twarzy. Nie da się nie pokochać głównej bohaterki, która pomimo tego, że życie nieźle dało jej w kość, nadal podchodzi do niego z optymistycznym nastawieniem i poczuciem humoru. Chociaż okładka zdecydowanie jest jesienna, część akcji rozgrywa się zimą i idealnie zgrywa się z nadchodzącymi świętami, które pojawiają się w książce. O tak magicznej Wigilii nie czytałam już dawno. Jedyna rzecz, która od razu rzuca się w oczy to niewielka ilość dialogów. Wszystko jest relacjonowane przez Marię. Mnie to w żaden sposób nie przeszkadzało. Czasem lubię sięgnąć po taką pozycję. Wszystko składa się w idealną całość. Nie ma pisanych na siłę dialogów. Bohaterowie zostali zarysowani w wyraźny sposób. Jeśli szukacie odpowiedniej pozycji na długie zimowe wieczory - zapiszcie sobie ten tytuł. Na pewno będziecie się przy nim dobrze bawić. Taka dawka dobrego humoru przyda się każdemu po ciężkim dniu przygotowań do świąt.

Anna Bialer
Szczęścia też chodzą parami
Wydawnictwo MUZA

Michelle Nouri "Dziewczyna z Bagdadu"


"Kobieta powinna zachowywać milczenie tak często, jak to tylko możliwe - powtarzały często ciotki. - Musisz nauczyć się być milcząca i piękna, a wtedy znajdziesz dobrego męża"

Historia przedstawiona w tej książce wydarzyła się naprawdę. Michelle Nouri jest córką Czeszki i Irakijczyka. Urodziła się w dawnej Czechosłowacji, lecz wychowywała się w Bagdadzie. Dziś pracuje jako dziennikarka i mieszka we Włoszech. Droga do kariery nie była usłana różami, choć początkowo Michelle żyła jak w bajce.
Jej rodzice poznali się na lotnisku, gdzie pracowała matka autorki, Jana. Ojciec kobiety, Mohamed, wyrwał swoją wybrankę z komunistycznego kraju, oczarował ją, poślubił, po czym przeprowadził się wraz z nią do Iraku. Wszystko układało się idealnie. Na świecie pojawiły się ich trzy córki: Michelle, Klara i Linda. Dopóki dziewczynki były małe, ich życie było niekończącą się idyllą. Problemy zaczęły się, gdy najstarsza z córek państwa Nouri zaczęła dorastać. Jej ojciec zamienił się z dobrego czarodzieja w czarnoksiężnika, który gotów był zabić każdego, kto będzie chciał skalać dobre imię jego rodziny, pozbawiając Michelle cnoty. Bagdadzka przygoda autorki, jej matki i sióstr skończyła się niezbyt dobrze. Rozpoczęła się walka o przetrwanie.
Sięgając po Dziewczynę z Bagdadu, nie wiedziałam co mnie czeka. Nie czytałam recenzji. Wybrałam książkę w ciemno. Literacki debiut Michelle Nouri był miłym zaskoczeniem. To historia nie tylko o rozwianych nadziejach na lepszą przyszłość. To opowieść o niewiarygodnej sile kobiet. Podziwiam autorkę za jej samozaparcie.
Dziewczyna z Bagdadu pozwala nam zapoznać się, ze szczątkową co prawda, ale nieznaną dla Europejczyków historią Iraku. Dowiadujemy się też jak wyglądało życie w komunistycznej Czechosłowacji.
Pokochałam Michelle Nouri całym sercem. Podziwiam ją, że potrafiła podejść do całej historii bez oceniania kogokolwiek. W trakcie lektury kibicowałam jej. Wraz z nią przeżywałam upadki i wzloty. Dziewczyna z Bagdadu chwyta czytelnika za serce. W pewnym momencie po moich policzkach płynęły łzy. Historia Jany, matki Michelle nie pozwala przejść obok siebie obojętnie. Uwielbiam takie książki. Jedynym minusem jest to, że książka tak szybko się kończy. Po ostatnich słowach miałam ochotę na więcej i liczę na to, że doczekam się kontynuacji.
Dziewczyna z Bagdadu to podbudowująca książka. Idealna na chłodny wieczór. Obiecuję, że nie będziecie nią zawiedzeni.

Michelle Nouri
Dziewczyna z Bagdadu
Wydawnictwo Wielka Litera

Jayne Amelia Larson "Woziłam arabskie księżniczki"


"Panowało milczenie, jakby ktoś krzyknął 'cisza na planie!'. Ale to nie był film. To działo się naprawdę."

Jayne Amelia Larson - niedoszła gwiazda Holywood z powodu kryzysu w branży zostaje luksusowym szoferem. Nie jest to może praca jej marzeń, ale przynajmniej kobieta ma stały dochód. Miejsce gwiazd w samochodzie Jayne zajmują pewnego dnia arabskie księżniczki. Zadanie, jakiego podjęła się kobieta nie jest wcale takie proste, jak mogłoby się wydawać. Musi być dyspozycyjna przez całą dobę. Jeśli zwolni się przed upływem siedmiu tygodni, nie dostanie wynagrodzenia.
Praca nie jest przyjemna. Nieziemsko bogate księżniczki są kapryśne, trzeba spełniać każdą ich zachciankę najlepiej już, teraz, zaraz i niekoniecznie dobrze traktują swoich pracowników.
Zastanawiacie się pewnie co takie arabskie księżniczki robią w Ameryce. Odpowiedź jest prosta - wszystko to, czego nie wolno im w Arabii Saudyjskiej. Noszą kuse stroje, wydają tysiące dolarów na zakupy, fundują sobie operacje plastyczne i wracają późną nocą do hotelu. W ich ojczyźnie takie rzeczy są niedozwolone.
Z książki opisującej prawdziwe wydarzenia możemy dowiedzieć się jak wygląda życie kobiet w Arabii Saudyjskiej, jak prezentują się relacje pracodawca-służący. To wszystko nie jest takie kolorowe. Praca na usługach rodziny książęcej wymaga wielu poświęceń i samozaparcia. Nie każdy wytrzyma panujące w niej warunki. Jayne wyznaje, że zrobiła to dla pieniędzy. Co jej to przyniosło? Dowiecie się tego po lekturze książki.
Przyznam, że spodziewałam się obszerniejszych opisów amerykańskich przygód arabskich księżniczek. Było tego zdecydowanie za mało, choć pojawiło się kilka ciekawostek, z którymi nie spotkałam się w żadnej książce o tej tematyce, a przeczytałam ich sporo. Nigdy wcześniej nie miałam okazji zapoznać się z tym, co wyznawcy Allaha sądzą na temat Żydów. Dowiedziałam się też dlaczego kobiety nie noszą za granicą swojego tradycyjnego stroju.
Gdybym miała porównać Woziłam arabskie księżniczki z jakąś inną książką, mój wybór padłby na Diabeł ubiera się u Prady. Recenzowana przeze mnie pozycja jest jej amerykańsko-arabskim odpowiednikiem. Więcej tu mody niż faktów z Arabii Saudyjskiej. Jeśli komuś spodobała się książka autorstwa Lauren Weisberger, książka napisana przez Jayne Amelię Larson też przypadnie mu do gustu.

Jayne Amelia Larson
Woziłam arabskie księżniczki
Wydawnictwo Znak Literanova

Anna Witowska "Babskie fanaberie... czyli w cholerę z tym wszystkim!"


"Walizka była wypełniona po brzegi
przekonaniami i zwyczajami,
radościami i smutkami,
nawykami równiutko poukładanymi
pomiędzy historiami rodzinnymi,
paradygmatami powpychanymi pomiędzy tradycje."

Tę książkę pożyczyła mi koleżanka, mówiąc: "masz, przeczytaj, dostałam ją i nie wiem czy czytać, czy komuś opchnąć, a twoja recenzja prawdę mi powie". Dwa razy nie trzeba było mi powtarzać. Moje ego poczuło się mile połechtane, dumnie wyprężyłam pierś, podziękowałam za książkę i wzięłam się do lektury.
Podobno dużo czytelniczek po lekturze mówi, że tę książkę powinna przeczytać każda kobieta. Ja tak nie uważam. O ile pierwszy z 47 tekstów, jakie odmienią życie czytelniczek miał w sobie to coś, o tyle im dalej w las, tym gorzej. Miało być zabawnie, nie było. Spodziewałam się czegoś lepszego. To nie jest odkrywcza pozycja. Może i zmusza w niektórych miejscach do przemyśleń, ale na tym zasadniczo kończy się jej misja niesienia pomocy zagubionym kobietom. Pewnie moja dusza nie jest na tyle zbłąkana, żeby odnaleźć spokój po lekturze. Jest kilka tekstów, do których warto sięgnąć. Jednym z nich jest Walizka, jakiej fragment widnieje pod zdjęciem okładki. Niezbyt podobała mi się też poetycka forma narracji. Miałam wrażenie, że czytam tomik z wierszami, a nie poradnik mający powiedzieć co robić, żeby żyło się lepiej.
Babskie fanaberie czyta się bardzo szybko. Połknęłam je w przerwach między pakowaniem kartonów. Gdyby nie to, że koleżanka poprosiła mnie o lekturę, nie wiem czy sama bym do niej sięgnęła. Poradniki są raczej konikiem mojej siostry, Ja rzadko je czytam. Decyzję o tym, czy sięgniecie po książkę pani Witowskiej, pozostawiam Wam. Nikogo nie będę szczególnie zachęcać czy zniechęcać. Moje zdanie na jej temat znacie. Zostawiam więc Was z tym dylematem i wracam do pakowania kartonów :)

Anna Witowska
Babskie fanaberie... czyli w cholerę z tym wszystkim!
Wydawnictwo Feeria

Vikas Swarup "Slumdog. Milioner z ulicy"


"Nie oszukiwałem. Nie zgadywałem odpowiedzi. Ja je znałem. Nie chodziłem do szkoły, nie czytałem książek. Miałem szczęście. Bo czy to nie szczęście, że zadali mi takie pytania, na jakie znałem odpowiedzi?"

Co dzieje się z osobą, która w znanym programie telewizyjnym wygrywa główną nagrodę?
a) zaczyna mieć fanów w całym kraju;
b) staje się rozpoznawalna na ulicy;
c) stać ją na luksusowe życie i nie musi martwić się o przyszłość;
d) zostaje zatrzymana przez policję pod zarzutem oszustwa?

Życie nie rozpieszczało Rama. Porzuciła go matka i nigdy nie miał prawdziwego domu. Od młodzieńczych lat musiał zarabiać na swoje utrzymanie imając się różnych prac. Pewnego dnia dostaje się do programu "Kto wygra miliard?". Nikt nie podejrzewa nawet, że ten niewykształcony kelner zdobędzie główną nagrodę. Wygrana nie przynosi mu jednak statusu gwiazdy. Ram zostaje aresztowany pod zarzutem oszustwa. Przesłuchujący go policjanci nie wierzą w jego niewinność. Torturują zatrzymanego, by ten złamał się i przyznał do zarzucanych mu czynów. Z pomocą przychodzi mu pani adwokat. Ram opowiada jej dwanaście historii ze swojego życia, które miały związek z zadawanymi mu pytaniami.
Każdy rozdział stanowi osobny wycinek z życia głównego bohatera. Przedstawione historie nie nawiązują do siebie, lecz doskonale układają się w obraz, który pokazuje nam, jak wyglądało życie Rama. Czasem są to krótkie anegdoty, innym razem zaś długie opowieści ukazujące gorzki los młodego człowieka traktowanego przedmiotowo i poniżanego. W tych historiach rzuca się przede wszystkim w oczy władza pieniądza. Ten, kto posiada majątek, jest panem życia i śmierci. Biedaków nie czeka nic dobrego. Jedna z bohaterek uważa nawet, że najlepsze, co może kogoś takiego czekać to śmierć, która niesie ze sobą koniec wszelkich ziemskich zmartwień.
Historia Rama, pomimo tego, że niewiele w niej szczęśliwych epizodów, jest nadzieją na to, że w życiu każdego z nas może stać się coś dobrego. Autor pokazuje nam, że z każdej opresji można wyjść obronną ręką. To nastraja pozytywnie. Z czystym sumieniem mogę polecić tę książkę. Ostrzegam jednak, że pojawiają się w niej drastyczne momenty, przez które nie wszyscy będą w stanie przebrnąć.
Historia Rama Thomasa pochłonęła mnie całkowicie. Jej lektura była czystą przyjemnością przeplataną z wyrazami podziwu i współczuciem dla bohatera. Wiem, że na pewno kiedyś do niej wrócę. Slumdog nie tylko pokazuje dość wierny obraz Indii, ale i daje nadzieję na to, że do każdego z nas może uśmiechnąć się szczęście. Tylko wystarczy o nie zawalczyć.


Vikas Swarup
Slumdog. Milioner z ulicy
Wydawnictwo Amber

Chiara Gamberale "Przez 10 minut"


"Czasami się przewracam, ale może, kto wie, właśnie wtedy biorę rozbieg"

Wyobraźcie sobie, że całe Wasze uporządkowane życie w jednej chwili rozpada się. Odchodzi ukochana osoba, tracicie pracę. Popadacie w depresję. Dzień ciągnie się za dniem, nic nie sprawia Wam przyjemności. Wszystko wydaje się bez sensu, nie macie motywacji, żeby wstać z łóżka. Nic przyjemnego, prawda? To jednak spotkało bohaterkę Przez 10 minut, Chiarę.
Jej mąż zostawił ją dla innej kobiety. Prowadzona przez nią rubryka w gazecie została zamknięta. Po kilku miesiącach życia w próżni, Chiara postanawia poszukać pomocy u specjalisty. Terapeutka, do której się udaje, poleca jej grę. Przez miesiąc codziennie ma robić coś, czego nigdy w życiu nie robiła. Ma na to przeznaczyć 10 minut. Kobieta początkowo podchodzi do tego sceptycznie. Z czasem jednak daje się wciągnąć w grę i zaczyna jej to sprawiać przyjemność. W formie dziennika opisuje swoje przygody z eksperymentem. Wspólnie z nią śledzimy zmiany w jej życiu i przechodzimy pewien etap, który jest potrzebny Chiarze, by ta mogła podjąć decyzję dotyczącą tego, jak będzie wyglądała jej przyszłość. Niektóre zmiany ją przerażają, wie jednak, że są konieczne, by móc pójść dalej. Co da jej terapia? Czy można zmienić siebie w ciągu 5 godzin w miesiącu? Na te wszystkie pytania odpowie Wam lektura, do której zachęcam, zwłaszcza w okresie, gdy ciągle sprzątamy, robimy zakupy i gotujemy. To miła odskocznia od codziennych spraw.
10 minut. Wydaje się, że to tak niewiele, ale jakby pomyśleć, co można codziennie przez tyle czasu robić, pojawia się problem. Czynności nie mogą się powtarzać. Pomysł zawarty w książce jest oryginalny. Nigdy wcześniej się z nim nie spotkałam. Przez 10 minut połyka się w ciągu jednego wieczora. Nie jest jednak tak, że to lektura, która wyparowuje z głowy zaraz po przeczytaniu. Zmusza nas do pewnych przemyśleń i zastanowienia się nad samym sobą.
Narracja momentami jest nieco chaotyczna. Oddaje wiernie odczucia Chiary, ale niektóre powtórzenia są męczące. Drażniła mnie przerysowana postać Gianpietra. Homoseksualista mówiący o wszystkich mężczyznach w rodzaju żeńskim i każący się nazywać "ciocią" zdecydowanie mnie od siebie odstrasza. Na szczęście nie było go zbyt wiele w książce.
Ciekawa jestem, czy podjęlibyście się gry w 10 minut. Ja postanowiłam, że spróbuję. Nawet podzielę się wrażeniami z pierwszego dnia. Co można zrobić nadzwyczajnego podczas mycia okien? Włączyłam laptopa, odpaliłam ścieżkę z soundtrackami ze Strażników galaktyki i nuciłam podczas pracy. Nie robiłam tego wcześniej. Nawet nie wiecie jak bardzo byłam zdziwiona, gdy zobaczyłam mojego sąsiada z dołu, który na balkonie tańczył z mopem w rytm Hooked on a feeling i do tego śpiewał, fałszując niemiłosiernie. Nie myślałam, że moje 10 minut może sprawić komuś tyle radości :)

Chiara Gamberale
Przez 10 minut
Wydawnictwo Feeria

Mirosław Tomaszewski "Marynarka"


"Jeśli chodzi o mnie, to byłem wtedy żołnierzem i robiłem to, co do mnie należało, w najlepszej wierze, że robię dobrze. Żal mi twojego ojca. Żal mi tych, którzy zginęli. Żal tych, którzy musieli strzelać. Taka była sytuacja, w której się znaleźliśmy."

Co może łączyć byłego muzyka punkowego, ambitną dziennikarkę i statecznego biznesmena z Trójmiasta? Wydawać się może, że nic. Jednak tę trójkę bohaterów coś łączy - grudzień 1970.
Karol Jarczewski prowadzi dobrze prosperującą firmę Karo Sp. z o.o. Jego największym zmartwieniem jest zachłanny marnotrawny zięć, Witek, który wykorzystuje małżeństwo z Magdą, córką Karola, by w końcu przejąć rodzinny interes. Wszelkie próby pozbycia się go spełzają na niczym. Nadzieje teścia na usunięcie złego zięcia z rodziny rozwiewają się, gdy dowiaduje się, że jego ukochana córka jest z nim w ciąży. Owszem, marzył o wnuku, ale liczył na to, że ktoś inny będzie jego ojcem. Teraz pozostaje mu tylko czekać na rozwój wypadków. Mężczyzna myśli, że już nic gorszego zdarzyć się nie może. Nie ma pojęcia jak bardzo się myli. Nie przypuszcza nawet, że Witek planuje na nim zemstę za lata upokorzeń. Nie wie, że zięć odkrył jego skrywaną od lat mroczną tajemnicę.
Adam "Smutny" swój najlepszy czas ma już za sobą. Niewiele osób pamięta o jego zespole, Amnezji, a on sam ima się różnych prac, by zarobić na swoje utrzymanie. Jego życie zmienia się, gdy poznaje ambitną dziennikarkę, Ninę Lewandowską, która przeprowadza z nim wywiad i budzi uśpione dawno demony. Adam nie lubi rozpamiętywać przeszłości. Jest synem jednego z zamordowanych robotników. Jedyną pamiątką po nim jest zniszczona marynarka. Mężczyzna nie chce, by wciąż wypominano mu grudzień 1970 roku i patrzono na niego z politowaniem, bo skoro zabito jego ojca, musiał szybko dorosnąć, a takie dzieci są biedne, więc trzeba im współczuć. Nie spodziewa się tego, że stanie oko w oko z mordercą ojca. Adam jest postacią, która wywołuje chyba najwięcej uczuć w całej książce. Raz ma się ochotę, wybaczcie za to sformułowanie, trzepnąć go w łeb i kazać mu się ogarnąć, po chwili chce się zapomnieć, że poznało się tak nadętego, nabuzowanego testosteronem samca, ale za moment chcemy go przytulić i powiedzieć mu, że ma nas i wszystko będzie dobrze. 
W "Dzienniku bałtyckim", którego redaktorem naczelnym jest erotoman Jan Badowski, pracuje wspomniana już Nina Lewandowska. Dostaje za zadanie napisać książkę o wydarzeniach z grudnia 1970 roku. Początkowo wydaje jej się, że to bezsensowna praca. Szybko zmienia zdanie. Nie wie jednak, że jej publikacja zmieni życie tak wielu osób i wywoła burzę. Postać Niny mnie niesamowicie drażniła. Była chorobliwie ambitna. Dążyła do celu za wszelką cenę. A że po drodze zostawiła kilka trupów i złamanych obietnic? Pfff, kto by się tym przejmował?
Marynarka została uszyta ze skrawków opowieści nie tylko wyżej wymienionych bohaterów. Kilka szwów dodali ci, którzy byli naocznymi świadkami wydarzeń z grudnia 1970 roku. Autor nikogo nie ocenia. Nie gani morderców, ale też nie głaszcze po głowie ofiar. Przedstawia to, co się zdarzyło, z dwóch stron barykady.
W moim odczuciu, zdecydowanie lepsze są fragmenty dotyczące przeszłości. Teraźniejszość jest przerysowana i miejscami nieco nużąca. Jestem też nieco rozczarowana zakończeniem. Jak dla mnie, było dość przewidywalne, niemalże nie pasujące do całości, ale w ogólnym rozrachunku Marynarka, gdybym miała jej przyznać ocenę od 1 do 10, otrzymałaby ode mnie mocne 7. 
Cieszę się, że miałam możliwość odbyć podróż do grudnia 1970 roku. Nie było mnie wtedy jeszcze na świecie, na historii nie dochodziliśmy do tego okresu. Wiem, co tam się stało, ale lektura zmusiła mnie do rozmyślań i poszukiwań informacji na ten temat. Pojawiło się wiele pytań "co by było gdyby?". Marynarka to nie jest kolejna opowieść o krzywdzie polskich robotników, którzy przegrali kolejną walkę w słusznej sprawie. To lekcja o życiu, którą powinien przejść każdy z nas. Ja mam ją już za sobą, a Was zachęcam, byście także do niej przystąpili.

Za możliwość lektury i podróż w czasie na kilka dni przed kolejną rocznicą tragicznych wydarzeń serdecznie dziękuję pani Marii Tomaszewskiej.

Strona internetowa pana Mirosława:
http://tomaszewski.edumuz.pl/

Mirosław Tomaszewski
Marynarka
Wydawnictwo W.A.B.

Laura Gallego "Księga portali"


"- Nigdy nie przypuszczałem, że gdzieś może istnieć takie stworzenie - szepnął Tabit oszołomiony.
- Wszędzie może istnieć wszystko - odrzekł mistrz Belban. - Musisz tylko znaleźć odpowiednie współrzędne, które cię tam zaprowadzą."

Sięgając po tę książkę nie wiedziałam czego się spodziewać. Po przeczytaniu opisu z okładki nieco obawiałam się, że przeczytam coś, na co jestem za stara. A tu czekało mnie miłe zaskoczenie. Nie przypuszczałam, że ta książka wciągnie mnie aż tak bardzo i zarwę przez nią kilka nocy.
Tabit jest najlepszym studentem Akademii. Jest na ostatnim roku i przybywa do niewielkiej wsi, by namalować portal dla jednego z jej mieszkańców. Ma być to jego praca dyplomowa. Niespodziewanie projekt zostaje cofnięty. Władza uczelni przekonuje chłopaka, że zaakceptowano go przez pomyłkę, ale nie będzie mógł zostać namalowany, gdyż Yunka, właściciela gospodarstwa, gdzie miano go wykonać, nie stać na poniesienie dodatkowych opłat. Tabit nie wie jeszcze, że przez przypadek znalazł się w tarapatach. I to niemałych. Zagrożone jest nie tylko jego życie, lecz także jego przyjaciele nie mogą czuć się bezpiecznie. 
Księga portali opowiada nam o losach kilku bohaterów. Tabita, który dostał się do Akademii ciężką pracą. Caliandry - pochodzącej z bogatego domu dziewczyny, starającej się udowodnić wszystkim, że wbrew panującym o niej opiniom, potrafi postarać się o to, by mieć dobre wyniki w nauce. Mistrza Belbana - nieco ekscentrycznego nauczyciela, próbującego zmienić przeszłość. Tashii - znanej jako Tash, dziewczynie ukrywającej swoją płeć przed innymi, by móc pracować. Yunka - biednego wieśniaka chcącego zmienić los młodszej siostry. Rodaka - strażnika portalu, którego pracę uniemożliwia popełnienie przestępstwa.
Każdy z bohaterów jest inny, ale nikomu niczego nie brakuje. Zostali zarysowani w wyraźny sposób. Historia każdego z nich przekazuje nam coś ważnego i udowadnia, że nic nie jest takie, jak nam się wydaje. Pisałam wcześniej, że wydawało mi się, że mogę być za stara na tę lekturę. Otóż, przynajmniej moim skromnym zdaniem, nie byłam. Wciągnęła mnie magia Akademii Portali.
To nie jest schematyczna powieść opowiadająca o walce ze złem, gdzie czarne jest czarne, a białe jest białe. Pojawiają się tu też odcienie szarości. Zaskakujący jest punkt kulminacyjny. Ostatnie 100 stron połyka się z zapartym tchem.
Jedyny minus to nieco nużący początek. Bywały chwile, gdy myślałam, że odłożę tę książkę, ale przemogłam się i dzięki temu poznałam Akademię Portali oraz ludzi, którzy byli z nią związani. Po Księgę portali może sięgnąć każdy, nie tylko nastoletni czytelnicy. Gwarantuje, że podróż przez portale będzie niezapomnianym przeżyciem dla wszystkich, którzy się na to zdecydują.

Laura Gallego
Księga portali
Wydawnictwo Dreams

Andrew Miller "Oczyszczenie"


"Jeśli spodobało się wam Pachnidło Patricka Suskinda, ta książka was zachwyci"

Czytałam Pachnidło, wieki temu co prawda, ale książka mi się spodobała, więc postanowiłam, że zaryzykuję i sięgnę po Oczyszczenie. Czy było warto? Przyznam szczerze, że nie. Co prawda ta powieść została uhonorowana nagrodą COSTA dla Książki Roku, ale mnie nie powaliła na kolana.
Mamy jesień 1785 roku. Dawno zamknięty cmentarz Niewiniątek zaczyna oddawać ciała, które kiedyś przyjął na wieczny spoczynek. Dzielnica Hal staje się zanieczyszczonym i cuchnącym miejscem, kryjącym w sobie pewne zabobonne tajemnice. Cierpią mieszkający tam ludzie. Chorują, a ich pot i oddech nie są takie jak dawniej. Król Ludwik XVI wydaje rozkaz, by zniszczyć cmentarz oraz przylegający do niego kościół. Zadania podejmuje się młody inżynier, Jean-Baptiste Baratte. Wydawać się może, że oczyszczenie ziemi z kości wcale nie będzie takie trudne. Wszystko zmienia się, gdy bramy cmentarza zostają otwarte. Zaczynają dziać się rzeczy, od których włos się na głowie jeży.
Lektura książki niesamowicie mnie nużyła. Bohaterowie, przynajmniej w moim odczuciu, byli, ale tak, jakby ich nie było. Gdyby ktoś kazał mi ich scharakteryzować, to dzień po odłożeniu powieści nie byłabym w stanie tego zrobić. Może i udałoby mi się wymienić ich imiona, ale na tym rzecz by się skończyła. Myślę, że za kilka tygodni nawet nie będę pamiętać, że coś takiego czytałam. Wiem, że kilka osób uważa, że ta książka jest świetna, bo ma swój klimat. Mnie on nie oczarował. Miało być mroczno, tajemniczo, nieco strasznie nawet, a było nudno. Przyłapywałam się czasem na tym, że siedziałam i patrzyłam na strony Oczyszczenia. Nie ciągnęło mnie do tego, żeby przekonać się co będzie dalej, ale z racji faktu, że rzadko porzucam zaczęte książki i tę doprowadziłam do końca. 
Czasem jest tak, że do danej powieści trzeba dorosnąć. Przypuszczam, że tak może być z Oczyszczeniem. Nie porwie młodych osób, lecz starsze przyciągnie i zatrzyma na dłużej. Ja należę do w miarę niewiekowych czytelników, więc bez żalu opuszczam przedrewolucyjny Paryż. Nie wiem czy jeszcze kiedyś do niego wrócę. Nie zachwycił mnie swoimi mieszkańcami ani klimatem, więc pozostawię go do odkrycia innym czytelnikom. Może oni znajdą w nim coś, czego ja się nie doszukałam i mi o tym opowiedzą.

Andrew Miller
Oczyszczenie
Wydawnictwo Znak literanova

Mira Jacob "Tango lunatyków"


"Czym jesteście dla mnie dziewczynki, jak nie moim własnym sercem, które na zawsze i nieodwracalnie dorosło?"

Gdyby ktoś zapytał Was z czym kojarzą się Wam Indie, większość zapewne odpowiedziałaby, że z Bolywood, ewentualnie ze Slumdogiem. Przyznam szczerze, że ja też bym udzieliła takiej odpowiedzi. Mira Jacob pokazała mi ten kraj z zupełnie innej perspektywy - oczami hinduskich emigrantów.
Rodzina Eapenów przeprowadziła się z Indii do Stanów Zjednoczonych. Nieudana wizyta w domu rodzinnym neurochirurga Thomasa sprawiła, że mężczyzna zerwał kontakty z matką i bratem. Decyzja o definitywnym pożegnaniu się z ojczyzną położyła się cieniem na jego małżeństwie z Kamalą, która nie potrafiła odnaleźć się w amerykańskiej rzeczywistości. Czuła się tam nieswojo i nijak nie potrafiła przystosować się do życia na obczyźnie. Jej sari i indyjska kuchnia nie pasowały do lateksu i hamburgerów. Takiego problemu nie miały ich dzieci. Akhil co prawda pamiętał Indie, w których się urodził, ale jego miejsce było w Ameryce. Żadnej więzi z ojczyzną rodziców nie czuła także Amina.
Troski nie omijały rodziny Eapenów. Tragiczne wieści z Indii, a potem śmierć Akhila położyły się cieniem na ich życiu, które toczyło się dalej, lecz przeszłość zawsze powracała w najmniej oczekiwanym momencie. Dorosła Amina przez pewien czas pracowała w gazecie, jednak została zwolniona i poznajemy ją, gdy robi zdjęcia na weselach. Może to nie jest szczyt jej marzeń, lecz nie musi martwić się o pieniądze. Jej w miarę uporządkowane życie postawił na głowie telefon od matki, która mówi, że ojciec dziwnie się zachowuje. Cierpi na bezsenność i rozmawia ze zmarłymi. Amina bez zastanowienia jedzie do rodziców. To, czego później dowie się na temat przypadłości Thomasa zmieni jej życie na zawsze.
Tango lunatyków to rodzinna saga zabierająca nas w podróż z Indii przez Nowy Meksyk do Seattle. Przeszłość przeplata się z teraźniejszością. Poznajemy innych członków rodziny Eapenów. Pojawiają się tylko na chwilę, ale uzupełniają swoją obecnością historię opowiadaną przez autorkę i pozwalają nam zrozumieć niektóre decyzje bohaterów. Już dawno nie czytałam tak dobrej książki o emigrantach zastanawiających się "co by było gdyby", kultywujących wyniesione z rodzinnych stron tradycje i nie dających się "przerobić" na mieszkańców kraju, do jakiego przyjechali. Wraz z Kamalą tęsknimy za Indiami i wspólnie z Thomasem mamy wyrzuty sumienia, że opuścił ojczyznę.
Ta powieść jest magiczna, podobnie jak okładka. Idealna na nadchodzący okres Bożego Narodzenia. Nie mówię, że taka jest tematyka, ale zbliżają się dni, gdy nasze życie na chwilę zwolni, a my będziemy mogli zostać sami ze sobą i zastanowić się nad pewnymi sprawami, spędzić trochę czasu w gronie rodzinnym. Molom książkowym polecam zarezerwowanie kilku wieczorów dla Tanga lunatyków. Nie wypada przejść obojętnie obok takiej literackiej uczty.
Miałam mieszane uczucia przed rozpoczęciem lektury. Literackie debiuty mają różny poziom i nie wiedziałam czego się spodziewać. Zostałam oczarowana. Eapenowie na pewno zajmą miejsce w moim sercu i mam nadzieję, że kiedy przyjadę jeszcze do nich z wizytą, przyjmą mnie z otwartymi ramionami, poczęstują plackami chapati i pozwolą ponownie przeżyć ze sobą radości i smutki.

Mira Jacob
Tango lunatyków
Wydawnictwo PWN

Christopher W. Gortner "Sekret Tudorów. Kroniki nadwornego szpiega Elżbiety I"


"Rozpoczęło się to od podróży, jak wszystko, co ważne w życiu"


Gdyby ktoś kazał mi jednym słowem opisać tę książkę, byłoby to zapewne "zaskoczenie". Zabierając się do lektury, myślałam, że przeczytam, w której Elżbieta I będzie grała pierwsze skrzypce, a reszta będzie działa się wokół niej. Zresztą, nawet mogłaby to sugerować okładka. Szpieg jest w tle, członkini królewskiej rodziny widnieje na głównym planie. Nic bardziej mylnego. Spotkałam się z opinią czytelników, którzy są z tego powodu zawiedzeni. Liczyli na pikantną opowieść o Tudorach, a tu niespodzianka. Historię poznajemy z perspektywy Brendana Prescotta, podrzutka nieznanego pochodzenia, który został szpiegiem. Ciekawi co wywołało moje zaskoczenie? Uzbrójcie się w cierpliwość i cofnijcie się ze mną w czasie do XVI-wiecznej Anglii.
Mamy rok 1553. Król Edward jest śmiertelnie chory. Nie pozostało mu wiele czasu. Nie miał żony i dzieci, więc nie pozostawił po sobie dziedzica. Jego niemoc wykorzystuje książę Northumberland, który chce ożenić swojego syna Guilforda z królewską księżniczką, Jane Grey. Wydaje mu się, że umieszczenie ich na tronie i dokonanie zamachu stanu będzie proste. Nie wziął jednak pod uwagę tego, że przyrodnie siostry króla nie są tak głupie, jak mu się wydawało i nie zamierzają oddać swojego dziedzictwa w cudze ręce. To, że były kobietami, nie znaczyło, że można je pozbawić praw do korony. Maria i Elżbieta podejmują walkę z zachłannym przeciwnikiem. Gortner w magiczny sposób splata ze sobą historię oraz fikcję literacką. Niecne intrygi, kłamstwa i polityczna gra przenoszą nas do XVI-wiecznej Anglii. Dzięki narratorowi możemy brać czynny udział w niespokojnym dworskim życiu. Uprzedzę jednak, że jeżeli ktoś nie pamięta co działo się wtedy w Anglii, powinien zrobić sobie powtórkę z historii. Inaczej trudno będzie odróżnić fakty od fikcji.
Na dwór królewski, jak już pisałam, zaprasza nas Brendan Prescott. To on jest najważniejszą postacią w książce. Początkowo myślałam sobie, że wybranie fikcyjnej postaci na głównego bohatera powieści historycznej jest pomyłką, ale czekało mnie zaskoczenie. Ogromne zaskoczenie. Nie, nie zdziwiło mnie to, że na dworze królewskim był szpieg. W tamtych czasach nie było Internetu i pudelków.pl, z których można się dowiedzieć co nad Tamizą piszczy. Podróż też stanowiła nie lada wyzwanie. O dostarczeniu poczty już nie mówiąc. Potrzebni więc byli szpiedzy. Zaskoczyła mnie prawda o pochodzeniu Brendana. Nie powiem Wam kim był, ale mogę zapewnić, że nie domyślilibyście się tego.
Co prawda w powieściach historycznych zdecydowanie wolę, gdy więcej jest prawdy, niż fikcji, to i tak sięgnę po kolejną powieść pana Gortnera. Bywały chwile, że chciałam odłożyć książkę, bo nadmiar literackiej fantazji mnie przytłoczył, ale cieszę się, że przeczytałam ją do końca. Chociaż uważam, że Ostatnia królowa jego autorstwa była zdecydowania ciekawsza, ze spokojem mogę polecić fanom książek z historią w tle Sekret Tudorów.

Christopher W. Gortner
Sekret Tudorów. Kroniki nadwornego szpiega Elżbiety I
Wydawnictwo Książnica

Kamil Janicki "Damy złotego wieku. Prawdziwe historie"


Dawno, dawno temu, za górami, za lasami, pośrodku Europy było sobie państwo polsko-litewskie, które należało do największych potęg europejskich. Mieliśmy renesans, życie kulturowe mieszkańców nabierało rumieńców. Liczyli się z nami wszyscy władcy (a jeśli nie wszyscy, to przynajmniej większość, bądźmy optymistami). Powstawały spędzające sen z powiek studentom filologii polskiej teksty, język polski zaczął wygrywać z łaciną. Tak było w XVI wieku za panowania ostatnich Jagiellonów. Później miało być już tylko gorzej. Ale nie o tym będzie dziś mowa. Pozwólcie, że opowiem Wam o kobietach, które w tamtych czasach liczyły się (mniej lub bardziej) na polskiej arenie politycznej.
Każdy z nas miał kiedyś w szkole historię. Spróbujcie przypomnieć sobie czego uczono Was na temat królowej Bony, jej córek i synowych. Ja wiedziałam, że królowa pochodziła z Włoch, sprowadziła do Polski pisarzy, którzy wprowadzili rewolucję w naszej literaturze, zrewolucjonizowała kuchnię i, jak się dowiedziałam tego na późniejszym etapie, nieco zmodernizowała królewskie toalety. No i nie zapominajmy, że była żoną Zygmunta I Starego oraz matką Zygmunta II Augusta, który dzięki niej za życia ojca został uznany królem.
Co wiedziałam o córkach królewskiej pary? Niewiele. Nawet nie byłam świadoma tego, że było ich 4, a nie 3. Izabela, najstarsza z nich, wyszła za mąż za Jana Zapolyę. O istnieniu Zofii nie miałam pojęcia. Anna była brzydka i nikt jej nie chciał, zmuszono biednego Stefana Batorego, żeby się z nią ożenił, a Katarzyna została wydana za Jana III Wazę. Na tym moja szkolna wiedza o nich się kończyła.
Pozostaje jeszcze kwestia żon Zygmunta II Augusta. Wiedziałam, że były trzy. Pierwsza i ostatnia, czyli Elżbieta i Katarzyna Habsburżanki umarły młodo na epilepsję. Barbara Radziwiłłówna była drugą żoną króla Polski. Zmarła na bliżej nieokreśloną chorobę/ została otruta. Nie była lubiana przez rodzinę królewską oraz szlachtę, bo pochodziła z mało znaczącej rodziny. Przynajmniej tego uczono mnie w szkole. Tę wiedzę zweryfikowała książka Kamila Janickiego Damy złotego wieku.
Najwięcej miejsca poświęcono królowej Bonie. Mamy okazję dowiedzieć się czegoś więcej na temat jej młodości, która dla mnie była nieznana. Nigdy specjalnie nie szukałam informacji, które dotyczyły tej monarchini. Nie pałałam do niej sympatią. Była, żyła i umarła. Tyle. Co prawda lektura Dam złotego wieku nie zmieniła mojego podejścia do niej, ale sprawiła, że zrozumiałam parę rzeczy. Nie będę opisywać tego, jak wyglądało życie Bony przed przybyciem do Polski, ale mogę powiedzieć, że czytając tę książkę dowiecie się co spowodowało, że królowa była tak nieufna wobec ludzi i powściągliwa w kontaktach z nimi. Podzielę się za to z Wami jedną ciekawostką, jaka niezmiernie mnie rozbawiła. Gdyby ktoś zapytał Was co król podarował królowej, gdy ta spodziewała się jego dziecka, odpowiedzielibyście pewnie, że jakąś biżuterię, coś drogiego dla potomka. Chcecie wiedzieć co Zygmunt I Stary podarował Bonie, gdy była w ciąży z Izabelą? "Przykładowo posyłał Bonie z Litwy 'kopyta dzikich osłów', bo dowiedział się, że 'na coś mogą być królowej potrzebne'".  Jak dobrze, że nie dane mi było zostać żoną króla w tamtych czasach, bo chyba marnie by się moje małżeństwo po takim prezencie skończyło :)
Bona miała 4 córki, lecz tylko najstarszą z nich, Izabelę, kochała i przykładała się do jej edukacji. Pozostałe 3 po prostu były. Niewiele możemy dowiedzieć się o Zofii i Katarzynie. Autor nie poświęca im zbyt wiele uwagi. Bliżej za to możemy poznać Annę. W szkole uczono mnie, jak już pisałam, że była brzydka i nikt jej nie chciał. To wcale nie była prawda. Zresztą zobaczcie sami:


Anna nie była brzydka. Miała pecha, że jej brat, który był odpowiedzialny za wydanie siostry za mąż, kochał pieniądze bardziej od niej. Dlatego musiała czekać na zamążpójście aż 52 lata. I niestety, nie było to małżeństwo idealne. Ona chciała miłości, a Stefan Batory prowadzenia wojen. To musiało się źle skończyć. Po przeczytaniu Dam złotego wieku jest mi jeszcze bardziej żal Anny Jagiellonki. Jak pisze Janicki: "Nigdy nie miała silnego charakteru. Z całej trójki to Zofia była tą stanowczą i inteligentną, Katarzyna piękną. A ona? Po prostu była".
W końcu przyszedł czas na żony Zygmunta II Augusta. Jak wspomniałam, były 3. Pierwszej i ostatniej autor nie poświęca wiele miejsca. Nie wniosły niczego do życia monarchii. No, może za wyjątkiem epilepsji, która skutecznie odstraszyła od nich męża. Umarły młodo, bezdzietnie, były smutne, opuszczone, zapomniane. Większą uwagę Janickiego przyciągnęła Barbara Radziwiłłówna. Chyba każdy z nas kojarzy ten obraz:


Zygmunt II August siedzący na łożu śmierci ukochanej Barbary Radziwiłłówny. Nie wiem czego Was o niej uczyli, ale w mojej głowie zawsze była pokrzywdzoną i niesłusznie znienawidzoną kobietą. Nie lubił jej nikt: ani teściowie, ani szlachta. Mówiono mi, że to przez fakt, że wywodzi się z mało znaczącej rodziny. W jej żyłach nie płynie królewska krew, więc ktoś taki nie może zostać królową. Prawda okazała się całkiem inna. Nie lubiono z zupełnie innego powodu. Korci mnie, żeby powiedzieć z jakiego, ale wtedy nie przeczytacie tej książki, a uwierzcie mi, naprawdę warto. Nawet ja, siostra historyczki, która niejedno w życiu przeczytała i interesuje się historią zamiataną pod dywan, przecieram oczy ze zdumienia. Myślę, że już lepszej rekomendacji tej pozycji zrobić nie mogę. 

Kamil Janicki
Damy złotego wieku. Prawdziwe historie
Wydawnictwo Znak Horyzont

Paulina Młynarska, Dorota Wellman "Kalendarzyk niemałżeński"


"Mogę sobie nie kupić czegoś do jedzenia, ale książkę kupię zawsze."

Zbliżają się Mikołajki i święta. Drodzy czytelnicy, jeśli nie macie pomysłu na prezent dla swojej przyjaciółki/siostry/mamy/żony etc., zaręczam, że spokojnie możecie sprezentować im Kalendarzyk niemałżeński. To będzie przyjemna lektura dla każdej pełnoletniej czytelniczki.
Już dawno nie czytałam tak dobrej książki napisanej przez kobiety, o kobietach, dla kobiet. Zdecydowana większość tego, co wpadło mi w łapki mówiła, że mamy nieodpowiednich partnerów, ale i tak musimy się dla nich starać. A oprócz tego nasze życie i tak jest do bani, bo jesteśmy kobietami, więc zarabiamy mniej od mężczyzn, rodzimy dzieci, pracujemy, prowadzimy dom, tyjemy, jesteśmy brzydkie... Jednym słowem nic, tylko rzucić się z mostu. 
Kalendarzyk niemałżeński jest zupełnie inny. Został napisany przez dwie dziennikarki: Paulinę Młynarską i Dorotę Wellman. To duet, który idealnie się uzupełnia, choć w tym wszystkim było dla mnie trochę za mało pani Doroty. Spojrzenie tych dwóch pań na świat nie jest takie samo. W jednych rzeczach zgadzają się, w innych zaś stoją po różnych stronach. Autorki wymieniają ze sobą korespondencję i pokazują nam, że o wszystkich sprawach, nieważne czy to feminizm, wychowywanie dzieci, uzależnienia, seks czy przyjmowanie gości można porozmawiać z klasą i odrobiną humoru.
Tematy poruszane w książce są niezwykle bliskie każdemu z nas. To nie jest odrealniona książka z cyklu "nie znam się, ale i tak się wypowiem. Znana jestem, więc książkę i tak ktoś kupi". Autorki dają się poznać nie tylko jako osobistości telewizyjne, lecz też pokazują się w roli pani domu (niekoniecznie perfekcyjnej, bo jak same podkreślają, dom jest do mieszkania, nie do sprzątania). Mają rodziny, robią zakupy, sprzątają, gotują. Prowadzą takie samo życie jak my. Podczas lektury czasem myślałam sobie "hej! Ja też tak mam". Tego duetu nie da się nie pokochać za tę książkę. Można tu przeczytać o sprawach ważnych i mniej ważnych, ale też nauczyć się kilku przepisów na pyszne dania (fontdant czekoladowy - pani Doroto, potwierdzam, Bóg istnieje). Zatem Drogie Panie, do boju!
Kalendarzyk niemałżeński dostarcza nie tylko dobrej zabawy, ale także skłania do pewnych przemyśleń. Myślę, że to dobra propozycja dla czytelniczek będących na życiowym zakręcie. Daje kopa do działania. Naprawdę polecam.
Na koniec dodam jeszcze jedno. Pani Dorota umieściła w swojej części znaleziony zapewne w Internecie test, który pozwala sprawdzić jakim samochodem/kontynentem się jest. Ja jestem Afryką, mój facet póki co jest jeszcze jak porsche. Ciekawa jestem jakie będą Wasze odpowiedzi? :)
Wiek mężczyzn:
Do 20 lat - mężczyzna jest jak fiat: mały i figlarny.
20-30 lat - mężczyzna jest jak porsche: szybki i energiczny.
30-40 lat - mężczyzna jest jak citroen: perfekcyjny.
40-50 lat - mężczyzna jest jak polonez: obiecuje więcej niż może zrobić.
50-60 lat - mężczyzna jest jak żuk: trzeba go ręcznie zastartować.
60 lat i dalej - wypada zmienić markę.
Wiek kobiety:
Do 20 lat - kobieta jest jak Azja: dobrze znana, ale jeszcze nieodkryta.
20-30 lat - kobieta jest jak Afryka: gorąca i wilgotna.
30-40 lat - kobieta jest jak USA: wydajna i technicznie doskonała.
40-50 lat - kobieta jest jak Europa: po dwóch wojnach światowych, wykorzystana, ale wciąż piękna.
50-60 lat - kobieta jest jak Rosja: wszyscy wiedzą, gdzie to jest, ale nikt nie chce tam jechać.

Paulina Młynarska, Dorota Wellman
Kalendarzyk niemałżeński
Wydawnictwo Znak literanova




Michelle Moran "Nefertiti"


"- Echnaton uczynił wiele szkód. Czemu Nefertiti pozwalała na to?
-Twoja siostra robiła więcej, niż podejrzewasz. Znajdowała mu różne zajęcia, a twoja ciotka i ja zajmowaliśmy się sprawami Egiptu. Brała złoto ze świątyni Atona, by utrzymać armię i opłacić zamorskich władców, żeby wciąż pozostawali w przymierzu z nami. Lojalność nie jest tania."


Kilka dni temu umieszczałam na moim blogu recenzję Madame Tussaud autorstwa pani Moran. Byłam tamtą książką zafascynowana, więc gdy znalazłam kolejną pozycję tej pisarki, wypożyczyłam ją bez większego zastanowienia. Wcześniej nawet sprawdziłam o niej opinie. Wiele osób pochlebnie się na jej temat wypowiedziało. Ja niestety się bardzo na tej książce zawiodłam... Gdybym najpierw sięgnęła po Nefertiti, pewnie na tym skończyłaby się moja przygoda z twórczością pani Moran. Ale po kolei.
Historię życia Nefertiti opowiada jej młodsza przyrodnia siostra, Mutny. Tytułową bohaterkę poznajemy niedługo przed tym, jak poślubia przyszłego faraona Egiptu, Echnatona. Okazuje się, że ta młoda dziewczyna musi zrobić wszystko, by przypodobać się jego matce, która zadecyduje o tym, czy Nefertiti ma szansę zostać pierwszą i najważniejszą żoną jej syna. Nie jest to wcale takie proste, władca ma już jedną małżonkę, która oczekuje przyjścia na świat męskiego potomka. Łatwo się domyślić, że kobieta wcale nie ma zamiaru oddać nikomu swojej pozycji. Jednak jej szanse w starciu z nieziemsko piękną Nefertiti są niewielkie. Choć Kija rodzi syna, to Nefertiti, matka sześciu dziewczynek, podbija serce ludu i zostaje faraonem.
Rządy Echnatona nie należały do zbyt udanego okresu w historii starożytnego Egiptu. Młody faraon postanawia odsunąć starych bogów i nawrócić poddanych na wiarę w Atona. Jego przeciwników nie czeka nic dobrego. Dochodzi do niepotrzebnego przelewu krwi. W końcu poczynania władcy mszczą się na nim. Nowy bóg odwraca się od niego. W Egipcie wybucha zaraza, a rodzina królewska traci kilku tych, których kochała najbardziej.
Lud uwielbiał Nefertiti. Ja tego uczucia nie podzielałam. W moich oczach to rozkapryszona dziewczynka bawiąca się we władczynię. Obrażała się na cały świat, kiedy coś szło nie po jej myśli. Nie potrafiłam się do niej przekonać. Za to obdarzyłam sympatią Mutny. Była zepchnięta na dalszy plan, ale wydawała się mądrzejsza od siostry. I przede wszystkim nie była samolubna jak Nefertiti.
Na początku napisałam, że książka była dla mnie zawodem. Dlaczego? Zewsząd wiało nudą. Nefertiti albo była na kogoś obrażona, albo walczyła o względy męża, albo rodziła kolejne dziecko. Niewiele poza tym się działo. Nie dowiedziałam się niczego nowego o starożytnym Egipcie. Za to sporo rzeczy zostało pominiętych lub przekłamanych. Wymienię kilka z nich. Echnaton miał więcej niż dwie żony. Nie wiadomo czy to Kija była matką Tutanchamona, poza tym, miała z faraonem przynajmniej jedną córkę, o której nie wspomniano ani słowem. Nieznane jest także jej pochodzenie. Nie wiadomo kim byli rodzice Kiji. Najstarsza córka Nefertiti i Echnatona wyszła za mąż, nie wiadomo jak potoczyły się jej dalsze losy. Na pewno nie umarła w tym samym czasie co matka.
Poza tym w książce jest dużo literówek. Czasami po kilka na jednej stronie. Kwestię składu przemilczę, bo woła o pomstę do nieba. Źle czyta się tekst, w którym jest zbyt duże światło (czyli przerwa) między literami. Jeszcze do tego wszystkiego dochodzi drzewo genealogiczne, na którym w niezrozumiały dla mnie sposób wymieniono córki Nefertiti i Echnatona. Nie jest to kolejność według urodzenia, choć ta jest znana.
Czytałam zdecydowanie lepsze książki na temat starożytnego Egiptu. Gdyby ktoś zapytał mnie, czy poleciłabym Nefertiti, powiedziałabym, że nie i odesłałabym do Boga Nilu Wilbura Smitha. Po tej przeprawie muszę na chwilę odpocząć od twórczości pani Moran, choć czeka na mnie jej Heretyka królowa. Miejmy nadzieję, że nasze kolejne spotkanie zmyje ten niesmak pozostawiony przez Nefertiti i będę miała po nim miłe wspomnienia, bo do starożytnego Egiptu za czasów Echnatona już nie chcę powrócić.

Michelle Moran
Nefertiti
Wydawnictwo Sonia Draga

Izabella Frączyk "Jak u siebie"


"- No i co ja mam teraz zrobić? No powiedz - zażądała pomiędzy łykami.
- A bo ja wiem? - mruknęła Iga, zdradzając pierwsze oznaki lekkiego upojenia.
- Najprościej byłoby sprzedać ten cały bajzel, spieniężyć diamenty i mieć święty spokój.
- I owszem. A co z wolą drogiej zmarłej?
- No własnie. Ale mnie wpierniczyła!
-Nie, kochana. Wpierniczyłaś się sama, na własne życzenie."

Wyobraźcie sobie: pracujecie w domu seniora. Kochacie swoją pracę i podopiecznych, którymi się zajmujecie. Jeden z nich umiera. Po jego śmierci okazuje się, że dostaliście po nim spadek. Nie utrzymywał kontaktu z bliskimi, więc jesteście dla świętej pamięci pensjonariusza w pewnym sensie ukochanymi wnukami. Brzmi nieźle. Zwłaszcza, że spadek przeważnie kojarzy się z zastrzykiem gotówki.
Życie Elizy wywróciło się do góry nogami, gdy dowiedziała się, że jedna z jej podopiecznych, pani Ludwika, zostawiła dla niej w spadku pewną nieruchomość. Kobieta jedzie pod wskazany adres, by zobaczyć co takiego dostała. Jest zachwycona tym, co widzi. Kto by nie był, widząc starą posiadłość, która stała się jego własnością. Pojawia się jednak pewien problem. Okazuje się, że Eliza odziedzicza nie willę, lecz stojący w pobliżu podupadający hotel.
Pani Ludwika okazała się na tyle przebiegła, że wiedziała, że w nieruchomość trzeba będzie zainwestować, więc pozostawia spadkobierczyni środki na renowację hotelu. Eliza postanawia zawalczyć o jego przyszłość. Chociaż nie jest łatwo, bo budynek okazuje się dziurą bez dna, stara się przywrócić hotelowi jego dawną świetność i przyciągnąć do niego gości. Pomaga jej w tym nieco zwariowana przyjaciółka, Iga, wespół z Julkiem i panem Kaziem.
Wiecie na czym polega prowadzenie hotelu? Bo ja nie. Eliza też nie wiedziała, lecz postanowiła wziąć to, co zostało jej dane. Nic w końcu nie dzieje się w życiu bez powodu. Wszystko, co się dzieje, czegoś nas uczy. O sobie, ale także o innych. Podziwiam Elizę za to, że nie uciekła z krzykiem, gdy zobaczyła, że odziedziczyła podupadający hotel, w którym strach oddychać, żeby sufit nie spadł na głowę. Przyznam, że ostatnio w moim życiu nie działo się zbyt dobrze i potrzebowałam takiej Elizy, która pokaże mi, że kiedy człowiek chce, potrafi wyjść z najgorszej nawet kabały.
Jak u siebie czyta się z uśmiechem na twarzy. Ja nieraz parskałam śmiechem. Było mi to potrzebne. Dzięki pani Izabelli na chwilę zapomniałam o tym, że jest źle i zebrałam się w sobie, żeby coś w końcu ze sobą zrobić. Jeśli szukacie książki na jesienne wieczory, która poprawi Wam humor, sięgnijcie po tę pozycję. Nie dość, że ma obłędną okładkę, to jeszcze ubawi Was do łez. Odwiedźcie hotel "Zacisze", naprawdę warto poznać personel i gości. Nie pożałujecie wizyty w nim. Kto wie, może nawet kiedyś do niego wrócicie? ;)

Izabella Frączyk
Jak u siebie
Wydawnictwo Prószyński i S-ka


Jodi Picoult "W naszym domu"


"Wiem co to jest miłość. Kiedy mężczyzna spotyka kobietę, którą ma pokochać, słyszy w głowie bicie dzwonów, przed oczami wybucha mu tysiąc fajerwerków, ze wzruszenia nie może znaleźć słów i tylko myśli bez przerwy o tej jednej, jedynej. Jak ją poznać? Wystarczy spojrzeć sobie głęboko w oczy.
A dla mnie to niewykonalne."

Każdy z nas ma swoje dziwactwa. Ja na przykład w Macu czy w KFC zawsze najpierw jem frytki. Muszą być ciepłe. Zimnych nie tknę. Nie ma opcji. Układając puzzle zaczynam od ramki. Potem układam trudniejsze elementy typu niebo, a resztę zostawiam na koniec. Kiedy ktoś chce mi pomóc i robi to po swojemu, wychodzą ze mnie demony. Nie lubię różowego koloru. Mam do niego awersję. Nie potrafię się z nim zaprzyjaźnić. Z czasów studiów pozostało mi jeszcze jedno spaczenie. Często korzystałam z czytelni w Bibliotece Śląskiej. Żeby tam wejść, trzeba zostawić rzeczy w szafce, do której należy wrzucić 5 zł. Nadal noszę w portfelu w osobnej kieszonce piątaka. Kto wie, kiedy znów mi się przyda? :)
Nie bez powodu zaczynam swój dzisiejszy wpis od wywodu na temat dziwactw. Niecodzienne zachowanie jest bowiem motywem przewodnim powieści W naszym domu autorstwa Jodi Picoult. Rodzina Huntów na pierwszy rzut oka wydaje się całkiem normalna. No dobrze, brakuje w niej męża, ale takie przypadki się zdarzają. Nie zawsze ludziom idealnie układa się w życiu. Jednak coś jest nie tak. Nie widać tego na pierwszy rzut oka, lecz starszy syn Emmy, Jacob cierpi na zespół Aspergera, łagodną odmianę autyzmu. Nie odczytuje komunikatów społecznych, nie okazuje uczuć ani nie nawiązuje kontaktu wzrokowego. Chłopak żyje według ściśle określonych reguł i niezmiennego od lat planu dnia. Każda niespodziewana zmiana wywołuje u niego napad histerii. Jacob ubiera się danego dnia tylko w jednokolorowe ubrania. Taki też musi być posiłek. Nie lubi rozpuszczonych włosów, pomidorów, groszku i pomarańczowego koloru. Wszystkie aspekty życia rodzinnego muszą być podporządkowane jego potrzebom i zachciankom.
Jego matka, Emma, robi wszystko, by chłopak przystosował się do życia w społeczeństwie. Znajduje dla niego instruktorkę zachowań społecznych, Jessikę Ogilvy. Kobieta jest jedną z nielicznych osób, które potrafią dotrzeć do Jacoba. Pewnego dnia policja odnajduje jej ciało. Podejrzenie o dokonanie morderstwa pada na cierpiącego na zespół Aspergera chłopaka. To wszystko przez jego niecodzienne hobby - analizę kryminalistyczną. Nastolatek pojawia się na miejscach zbrodni, mówi detektywom co mają robić i rzadko kiedy się myli. Jego zachowanie w oczach śledczych jest jednoznaczne z przyznaniem się do winy. Przed adwokatem, którego zatrudnia Emma staje trudne zadanie. Musi udowodnić, że oskarżony nie zabił Jessiki. Tylko jak ma tego dokonać, gdy wszystkie dowody świadczą na niekorzyść klienta, a on sam nie ułatwia adwokatowi pracy?
Jacob przyznał, że czasem czuje się tak, jakby w jego głowie mówiło jednocześnie kilka głosów. Ja miałam podobne odczucia podczas lektury. Wiedziałam, że chłopak cierpi na zaburzenia psychiczne i dlatego nie przejął się śmiercią Jessiki, ale w żaden sposób nie potrafiłam wzbudzić w sobie ciepłych uczuć do niego. Nieraz miałam wrażenie, że on wykorzystuje swoją przypadłość, żeby uwaga wszystkich skupiała się na nim. Dodatkowo bardzo męczyły mnie jego wywody. Aspergerowcy są niezwykle inteligentni i często zanudzają na śmierć swoich rozmówców opowiadając im o swojej pasji. Nie robią tego specjalnie. Taki już ich "urok". Nawet to, co Jacob zrobił na końcu książki, nie zmieniło mojego stosunku do niego. Myślę, że swój udział w tym miały te słowa, które wypowiedział:
"Kiedyś Theo mnie zapytał: gdyby istniała odtrutka na aspergera to czybym ją wziął?
Odpowiedziałem, że nie.
Dlaczego? Bo nie wiem dokładnie, w jakim stopniu zespół Aspergera jest odpowiedzialny za moją osobowość. A gdybym po wyleczeniu stracił na przykład część mojej inteligencji albo stracił cały swój sarkazm? Albo gdybym zamiast koloru dyni zaczął bać się duchów w Halloween? Problem w tym, że nie pamiętam, jaki byłem przedtem, bez aspergera, więc kto może wiedzieć, co by ze mnie zostało?"
Tak, jak pisałam, jeden głos mówił mi, że powinnam mu współczuć, postarać się go zrozumieć, ale zaraz pojawiała się myśl: "on jest egoistą, a egoistów się nie lubi. Choroba to nie jest żadne wytłumaczenie". Uwierzcie mi, już dawno nie czułam takich emocji przy czytaniu książki i nie pamiętam, kiedy ostatnio tak bardzo nienawidziłam jakiegoś bohatera, że w pewnym momencie zaczynałam szukać w nim pozytywnych cech.
Szczerze współczułam Emmie i jednocześnie ją podziwiałam. Nie mam pojęcia czy potrafiłabym tak poświęcić się dla dziecka. Inna sprawa, że nie wiem, czy pokochałabym, wybaczcie mi to określenie, wyprany z uczuć automat, który żyje we własnym świecie i nie bardzo obchodzą go inni ludzie. Emma niesamowicie zapunktowała sobie u mnie tym, że miała odwagę, by zawalczyć o siebie oraz uświadomić Jacobowi, że nie jest pępkiem świata.
Żal mi było Theo, młodszego z braci Huntów, który musiał dorosnąć kilka lat wcześniej niż jego rówieśnicy. Był buntownikiem, ale starał się nie doprowadzać matki do łez. Nie miał znajomych, bo wszyscy uciekali od niego, gdy poznawali Jacoba nie potrafiącego zachować się w towarzystwie. Co z tego, że Theo nie cierpiał na zaburzenia psychiczne? Miał dziwnego brata = sam miał nie po kolei w głowie = od wariatów trzymamy się z daleka, bo są niebezpieczni. Polubiłam tego łobuziaka i za mało było go dla mnie w tej książce.
Pozwolę sobie napisać, że W naszym domu to, jak na razie, najlepsza książka Jodi Picoult, którą przeczytałam. Emocje, zarówno dobre i złe, towarzyszyły mi od początku do końca. Uwielbiam powieści, w których mogę wczuć się w bohaterów i od pierwszej do ostatniej strony przeżywać z nimi wzloty i upadki. Kolejna książka pani Picoult na mnie czeka. Mam nadzieję, że będzie równie dobra, jak ta.

Jodi Picoult
W naszym domu
Wydawnictwo Prószyński i S-ka

Michelle Moran "Madame Tussaud"


"Próbą naszego charakteru jest nie to, ile łez wylejemy, ale jak się zachowamy, kiedy obeschną"

Od wielu lat marzę o tym, żeby móc odwiedzić muzeum woskowych figur Madame Tussaud. Niestety, chwilowo znajduje się to poza moimi możliwościami finansowymi, ale kiedyś na pewno tam zawitam. Póki co pozwoliłam sobie na podróż do czasów, gdy młoda i ambitna Marie Grosholtz stawiała pierwsze kroki w świecie woskowych postaci.
Poznajemy ją kiedy pracuje w Salonie de Cire z wujem. Tam można było zobaczyć podobizny rodziny królewskiej spożywającej obiad czy amerykańskiego ambasadora Thomasa Jeffersona. Sytuacja we Francji jest trudna. Nie można tak łatwo dostać chleba, ludzie przymierają głodem, lecz nie odmawiają sobie przyjemności odwiedzenia miejsca, w którym mogą zapoznać się z najnowszą modą, czy usłyszeć plotki z dalekiego świata.
Na scenie politycznej pojawia się Maksymilian Robespierre. Poddani zaczynają odwracać się od króla. Coraz głośniej mówi się o obaleniu monarchii. Michelle Moran opisuje rewolucję francuską. Przypomina wydarzenia, które doprowadziły do terroru i zawiodły wielu ludzi na szafot. Madame Tussaud cudem udało się uniknąć śmierci. Dzięki temu możemy dziś podziwiać naturalnej wielkości figury woskowe znanych ludzi. Kto wie, co stałoby się, gdyby rzeźbiarka została ścięta?
Powieść połyka się w ciągu jednego wieczora. Chociaż sporo w niej historii, nie zniechęca ona do lektury. To, co działo się w tamtych czasach zostało przekazane w przystępny sposób. Nie czujemy się przytłoczeni datami czy przypisami zajmującymi pół strony. Faktów jest tyle, ile być powinno, za co należy się ukłon w stronę autorki. 
Ujęła mnie postawa głównej bohaterki. Można ją krytykować za to, że kariera była dla niej ważniejsza od rodziny, ale nie sposób odmówić jej odwagi i poświęcenia. Kiedy dostała propozycję, by została nauczycielką siostry króla, Elżbiety, ma możliwość nie tylko zarobienia sporej sumy pieniędzy. Przedostaje się na dwór i może zbliżyć się do władców. To niestety sprawi, że stanie się świadkiem wielu makabrycznych scen. W końcu staje przed trudnym wyborem. Musi zdecydować czy pozostać wierną monarchii czy też uratować życie.
Michelle Moran pokazała nam różnice dzielące zwykły lud od mieszkańców Wersalu, gdzie życie toczyło się inaczej niż w pozostałej części Francji. Było brudno, choć budowla ta należała do pereł architektury, ale nie odnajdziemy tu śladu nędzy żyjącej na paryskich ulicach.
Trudność mogą sprawić pojawiające się w tekście francuskie wyrazy. Większość jest przetłumaczona w słowniczku, lecz pojawiają się pojedyncze nieprzetłumaczone słowa. To akurat nie przeszkadzało mi tak bardzo, jak niekonsekwencja w tłumaczeniu imion. Skoro król był Ludwikiem, jego siostra Elżbietą to dlaczego główna bohaterka nie mogła być Marią, a jej przyjaciela nazywano Henri, zamiast nadać mu polskie imię Henryk? W takim przypadku powinna być zachowana konsekwencja. Wiem, czepiam się, ale drażnią mnie takie rzeczy. Musicie mi wybaczyć to moje edytorskie zboczenie :)

Michelle Moran
Madame Tissaud
Wydawnictwo Sonia Draga

Czytelnia mola książkowego © 2015. Wszelkie prawa zastrzeżone. Szablon stworzony z przez Blokotka