źródło: lubimyczytać.pl
"Czasami, gdy myślę o ludobójstwie, czuję fizyczny ból w bliznach, choć rany już dawno się zagoiły.
Wiem, że nadal jest we mnie uraz po tym strasznym czasie.
Ale też wiem, że miałam szczęście, bo przeżyłam"
Wyobraźcie sobie, że macie wszystko: piękny dom, dobrą pracę, przyjaciół, ukochaną osobę u boku i maleńki owoc waszej miłości, który stawia pierwsze kroki w ogromnym ogrodzie. Kto by tego nie chciał? Rozmarzyliście się, co? A teraz wyobraźcie sobie, że to wszystko nagle przestaje istnieć. Wasz dom został zburzony, zamiast iść do pracy szukacie dla siebie schronienia, wasi najbliżsi nie żyją, a dziecko wtulone w pierś płacze i nie rozumie dlaczego ktoś poluje na jego życie. Powiecie "niemożliwe, nie da się w jednej chwili stracić wszystkiego". Niestety można, boleśnie przekonała się o tym Leah.
Przed 6 kwietnia 1994 roku ta kobieta żyła jak w bajce. Pochodziła z rodziny, w której nigdy niczego nie brakowało, skończyła studia, znalazła pracę i miłość swojego życia, Christiana. Niedługo później urodził im się syn Jean-Luc. Wszystko układało się idealnie. Do tej daty, jaką podałam na początku akapitu. Wtedy w Rwandzie rozpoczęła się makabryczna wojna ludowa. Ekstremiści Hutu, grupy, która stanowiła większość ludności w Rwandzie, doszli do wniosku, że są lepsi od Tutsi i postanowili ich wybić. Co do jednego. Nieważne, czy maczetą mieli odciąć głowę mężczyźnie, kobiecie czy dziecku. Tutsi to karaluchy. A co robi się z robakami? Wdeptuje się je w ziemię.
Leah udało się przeżyć, bo kierowała nią miłość do zaginionego męża i synka. Spotkała na swojej drodze także ludzi, którzy pomogli jej uciec. Nieraz była głodna, brakowało jej sił, ale wiedziała, że nie może się poddać, bo gdzieś czeka na nią Christian, a poza tym gdyby ona umarła, Hutu bez wahania zabiliby Jean-Luca.
Podczas lektury tej książki łzy ciekły po mojej twarzy strumieniami. Należę do osób, które czytając coś przenoszą się do tego literackiego świata i wraz z bohaterami przeżywają ich przygody. Nie mam jeszcze dzieci, ale czytanie fragmentów opisujących martwe dzieci, czy ciężarne kobiety z rozpłatanymi brzuchami wstrząsało mną. Zanim sięgnęłam po Ucieczkę z raju nie miałam pojęcia o tym, co stało się 20 lat temu w Rwandzie. Byłam za mała, żeby pamiętać, czy wspominali o takiej masakrze w wiadomościach, a na historii nie uczyli nas o tym. Przyznaję szczerze, że o dziejach Afryki ogólnie mam dość niewielką wiedzę.
Książka wpadła mi w ręce przez przypadek, ale na pewno na długo pozostanie w mojej pamięci. Podziwiam Leah za jej determinację. Wielu na miejscu tej kobiety poddałoby się. Czasem śmierć wydaje się łatwiejsza niż walka o życie... Po lekturze tej książki jedyne, co przychodzi mi na myśl to motto z Medalionów Zofii Nałkowskiej: "Ludzie ludziom zgotowali ten los". I to jest najbardziej przerażające. Kim lub czym trzeba być, by rozpłatać brzuch ciężarnej kobiecie tylko dlatego, że urodziła się w innym plemieniu?
Ucieczka z raju we wstrząsający sposób opisuje piekło wojny. Pokazuje do czego zdolni są ludzie, by przetrwać. Sięgnięcie po tę pozycję doradzam tym, którzy mają nerwy ze stali. Inni nie przebrną z Leah przez jej wspomnienia.
Leah Chishungi
Ucieczka z raju
Wydawnictwo Hachette
Historia straszna i na pewno warta poznania.
OdpowiedzUsuńhttp://pasion-libros.blogspot.com/
Czytałam już o tej książce. Mam ją w planach.
OdpowiedzUsuń