"Cóż, wojna w Afryce to nie jest wojna w naszym rozumieniu. Nikt nie odpala rakiet, nie zrzuca bomb. Ta wojna jest cicha i dopóki nie dojdzie do rzezi miliona ludzi w sto dni jak w Ruandzie, żadne europejskie czy amerykańskie media o tym nie wspomną"
Na tę książkę trafiłam już jakiś czas temu podczas wyprzedaży w Matrasie. Nieraz można ustrzelić tam jakąś perełkę (w ten sposób zdobyłam chociażby wiele pozycji autorstwa Harlana Cobena). W przypadku Sangomy zainteresował mnie opis z czwartej strony okładki. Z doświadczenia wiem, że nie zawsze pokrywa się on z prawdą, ale kiedy widzę historię o templariuszach w dobrej cenie, w moich oczach zapalają się iskierki i nie umiem przejść obok niej obojętnie.
Nigdy wcześniej nie słyszałam o pani Agnieszce Podoleckiej. Później doczytałam w sieci, że skończyła orientalistykę na Uniwersytecie Jagiellońskim. Od dzieciństwa fascynowała się innymi religiami i kulturami. Z tej miłości powstała zamieszczona na powyższym zdjęciu książka.
Cała historia zaczyna się od przepowiedni Sangomy. Mówi dziennikarzowi z Ameryki, Robertowi, że spotka niebawem na swojej drodze niebieskookiego anioła, którego ma chronić. Ową tajemniczą postacią z przepowiedni okazuje się Wiktoria, młoda kobieta sukcesu, jaka przyjeżdża do Kapsztadu na zasłużony odpoczynek po zakończeniu studiów i zwolnieniu się z pracy. To dziewczyna w moim wieku, ale czytając o niej i jej poglądzie na wiele spraw miałam wrażenie, że jest co najmniej dwa razy starsza. Ta bohaterka niesamowicie mnie irytowała. Nie potrafiłam się do niej przekonać nawet wtedy, gdy spotkała ją życiowa tragedia.
Nieco inaczej sprawa miała się z jej siostrą, Dagmarą, studentką medycyny. Też jest kąpana w gorącej wodzie, ale to, co zrobiła, gdy poznała lekarzy ratujących w Afryce ludzi chorych na malarię zdecydowanie mnie do niej przekonało. Ona przynajmniej wiedziała czego chce od życia, a nie zachowywała się jak rozpuszczona księżniczka, która tupie nóżką, kiedy inni jej nie słuchają.
Do rąk Wiktorii trafia tajemnicza figurka. Kilku ludzi traci przez nią życie. Wraz z Robertem dziewczyna wyrusza w podróż po Afryce, by odwieźć ją do Lalibeli. Takie było życzenie osoby, która przekazała Wiktorii figurkę. Prosi przy tym, aby jej nie otwierać. Gdyby autorka szerzej rozpisała ten wątek, książka byłaby naprawdę dobra. Kogo nie zainteresowałaby historia Jezusa, Marii Magdaleny, Mojżesza i templariuszy, która działa się w Afryce?
Niestety, pojawił się podwójny wątek romansowy, który sprawił, że Sangoma zaczęła przypominać bardzo naiwny harlequin. Przyznaję, że nieraz miałam ochotę obrócić kartki bez czytania treści. Jestem kobietą, ale przesadny romantyzm budzi uśpione we mnie demony.
Wyrazy uznania należą się za opisy Afryki. Nigdy tam nie byłam, ale dzięki książce pani Podoleckiej miałam okazję się tam na chwilę przenieść. Lubię czytać o panujących tam obyczajach, choć niektóre są dla mnie niezrozumiałe i zupełnie bezsensowne, lecz custom to custom. Te fragmenty naprawdę uratowały tę opowieść.
Nieco drażnił mnie jednak układ książki. Nie lubię, gdy pojawiają się tak wyglądające wakaty:
Wiem, czepiam się, ale parę razy zdarzyło się, że w powieściach, które czytałam, takie plamy oznaczały brak tekstu, dlatego zdecydowanie lepiej psychicznie czuję się, kiedy nie ma żadnych pustych kartek. Ot, takie edytorskie zboczenie, musicie mi to wybaczyć :)
Agnieszka Podolecka
Za głosem Sangomy
Wydawnictwo Zysk i S-ka
Nie przepadam kiedy wątek romansu przysłania dużą część fabuły. Myślę, że to książka niekoniecznie dla mnie, więc raczej sobie odpuszczę.
OdpowiedzUsuńA te puste strony... rzeczywiście mogłyby irytować.
Oj, nie dla mnie.
OdpowiedzUsuńKsiążka wydaje się świetna. Nie cierpię pustych kartek, a są wydawnictwa, gdzie kiedy kończy się rozdział następna zawsze jest pusta :/
OdpowiedzUsuń